Warto zacząć od tego, że Warsicka korzysta w swej inscenizacji z nowego polskiego przekładu Mistrza i Małgorzaty autorstwa rodziny Przebindów. Tłumaczenie to nie tylko w znacznym stopniu „odświeża” powieść Bułhakowa, ale też na nowo odkrywa niezwykłą muzyczność tego tekstu – jego melodię, rytm i stylistyczną
Punktem wyjścia dla rozważań, których celem jest przybliżenie badaczom i czytelnikom kwestii kanonu tekstowego "Mistrza i Małgorzaty", jest problem obecności lub braku słynnego fragmentu o Mogaryczu w rozdziale trzynastym powieści. Starałem
Z prapremiery „Mistrza i Małgorzaty” w Teatrze Muzycznym w Gdyni zapamiętamy fantastycznego fokstrota, Roberta Gonerę w roli Wolanda, niesamowitą przemianę gdyńskiej sceny w świetlisty
Z notatnika Mistrza… Blog Mistrza Josepha Yu W tłumaczeniu Małgorzaty Gałkowskiej-Błądek Feng Shui bez magii i zabobonów ® 1 Joseph Yu na początku lat 60-tych studiował…
Zadanie do rozdziału 29 Mistrza i Małgorzaty 4. - strona 279. Następne. Zadanie 3., strona 179, Język polski. Nowe Słowa na Start! Klasa 6. Podręcznik
Vay Tiền Nhanh Chỉ Cần Cmnd Nợ Xấu. Najpierw z uczniami w szkole, później ze starszymi czytelnikami powieści Bułhakowa w Wojewódzkiej Bibliotece Pedagogicznej spotkali się tłumacze ostatniego przekładu " Mistrza i Małgorzaty" , wydanego właśnie przez wydawnictwo Znak: Leokadia, Grzegorz i Igor Przebindowie. Polonistka, rusycysta - historyk idei i filmoznawca. Tłumaczka jest absolwentką Liceum im. S. Żeromskiego, nic więc dziwnego, że spotkania przygotowało nasze Sowarzyszenie we współpracy ze Szkołą i Wojewódzką Biblioteką Publiczną. Oba prowadziła prezes Magdalena Helis-Rzepka. Tłumacze ujawnili przyczyny, które skłoniły ich do podjęcia się przekładu raz trzeci, po funkcjonujących obecnie Lewandowskiej-Dąbrowskiego i Drawicza, przypomnieli okoliczności swoich fascynacji powieścią i opowiedzieli o kłopotach, jakie napotyka praca zespołowa trojga perfekcjonistów. Poznaliśmy też powody wykonania przez wydawnictwo dwóch okładek- ten z portretem kobiety, rosyjskiej aktorki wybrali sami Przebindowie. Były też swoiste smaczki -np. liczenie ilości scen, w ktrych występuje olej/olejek czy postaci bez głowy, Przebieg spotkania zrelacjonowało "Echo dnia" ( ). O emisji materiału przez Radio Kielce View the full image magia "Mistrza i Małgorzaty" trwa; fot. Małgorzata Lepucka View the full image po spotkaniu w szkole, od lewej; Igor, Leokadia Przebindowie, nauczyciele: Małgorzata Lepucka i Anna Wojnowska-Duplicka; fot. Magda Helis-Rezpka View the full image w tle rysunki Macieja Bieniasza do powieści Bułhakowa; fot. Magda Helis-Rzepka View the full image dwie równoległe okładki nowego przekładu; fot. Magda Helis-Rzepka View the full image zaproszenie na spotkanie; projekt WBP View the full image rysunki Bieniasza na spotkaniu w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej View the full image od lewej: Leokadia Przebinda, Grzegorz Przebinda i prowadząca spotkanie Magda Helis-Rzepka; fot. Tomasz Rutczyński View the full image fragmenty nowego przekładu czyta Grzegorz Przebinda; fot. Tomasz Rutczyński View the full image "sala obrad", fot. Monika Strzępka WBP View the full image na koniec tłumacze podpisywali egzemplarze swojego przekładu; fot. Tomasz Rutczyński View the full image były rozmowy uściślające i bardziej prywatne; fot. Tomasz Rutczynski View the full image fot. Tomasz Rutczyński
Wciąż nie mogę się zebrać do lektury nowego tłumaczenia "Mistrza i Małgorzaty". Poprzednie wersje czytałem chyba 5 albo 6 razy, kochając tę powieść nad życie i wciąż odkrywając w niej coś nowego. Dlatego myślę sobie, że najlepiej byłoby usiąść gdzieś na spokojnie na wiele godzin, z dwoma tomami pod ręką, porównując, delektując się... A na to czasu kurde nie ma. Na razie więc odświeżyłem sobie ekranizację z roku 1988, miniserial w reżyserii Macieja Wojtyszki. I aż żal, że nie ma na razie szans, by spróbować zrobić nową wersję tego obrazu. Jeżeli chodzi o wierność duchowi książki, o aktorstwo, o klimat jest on bowiem kapitalny, a to co jedynie może dziś uwierać to pewne niedoskonałości techniczne, które dziś bez problemu można by skorygować. Wtedy chyba jedynym efektem specjalnym (i to używanym dość topornie) był blue box. A gdyby tak poprawić to i owo, zrobić Behemota z prawdziwego zdarzenia, nawet jeżeli nadal by gadał głosem Zamachowskiego. Naprawdę to byłby świetny materiał. Może prze te niedoróbki, niedoskonałości, bliższy jest teatrowi, niż filmowi (szczególnie sceny z Jerozolimy, pałacu Piłata), ale za to inne, choć brakuje im rozmachu, zaskakują głębią i klimatem (np. bal). Cztery odcinki, każdy ponad godzinę, trochę inaczej układają tę historię, nie ma tak dużego przemieszania wątków, a bardziej skupiamy się na postaciach. To chyba nawet wyszło na dobre tej ekranizacji. W pierwszej części poznajemy większość bohaterów, główne wątki (również historię opowiadaną przez Mistrza o spotkaniu Piłata i Jezusa), a potem już nie ma tak wiele skoków, o losach części ofiar zabaw ekipy Wolanda dowiadujemy się np. dopiero na końcu. Wiele z tych postaci, wiele scen tak mocno pasują mi do książki, że nawet trudno mi przyjąć jakiś inny ich obraz: Holoubek jako Woland, Dymna (świetna!) jako Małgorzata (Kowalski pasował mi trochę mniej), Michałowski jako Korowiow, ale tam była cała masa wspaniałych nazwisk i kreacji. Jest w tej ekranizacji duch Bułhakowa, udało się pokazać to, co na granicy dwóch światów: realnego, który próbowała podporządkować sobie władza i metafizycznego, który kompletnie nie dawał się jej ogarnąć. Teraz jeszcze mam ochotę na serial rosyjski, ten 10 odcinkowy, Władimira Bortko.
Patronat Ryan, Anthony - "Czarna pieśń" Orwell, George - "Rok 1984" (Wehikuł czasu) Ukazały się Miciński, Tadeusz - "W mroku gwiazd" Miciński, Tadeusz - "Wita" Czyżewski, Cezary - "Ametyst. Książęca krew" Alanson, Craig - "Armagedon" Golden, Christie - "Sylwana" Pawełek, Jakub - "Cena pamięci" Darda, Stefan - "Czarny Wygon" (wydanie zbiorcze) Darda, Stefan - "Dom na wyrębach" (2022) Linki 2011-10-23 13:15:00 Nowe wydanie "Mistrza i Małgorzaty" Na początku listopada do księgarń trafi nowe wydanie "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa. Książka jest ilustrowana oryginalnymi gwaszami Iwana Kulika. Michaił Bułhakow zaczął pisać "Mistrza i Małgorzatę" w 1928 roku, ukończył w roku 1940, na kilkanaście dni przed śmiercią. Książka ukazała się w druku po 40 latach i rzecz niespotykana - natychmiast stała się światowym bestsellerem! Do dzisiaj i śmiech, i łzy towarzyszą lekturze "Mistrza i Małgorzaty". Bułhakow opisał świat sobie współczesny szyderczo i bez litości, nie pozostawiając czytelnikom szczególnej nadziei; na pociechę zostawił nam obietnicę, że "rękopisy nie płoną", że człowiek jest, a może raczej bywa dobry. Nawet szatan w "Mistrzu i Małgorzacie" okazuje się w końcu przyzwoitym facetem. W Polsce powieść Bułhakowa niezmiennie cieszy się ogromnym powodzeniem. W rankingu czytelników i ekspertów "Rzeczpospolitej" w 1999 roku została uznana za najważniejszą powieść XX wieku. Niniejsza edycja ilustrowana jest oryginalnymi gwaszami Iwana Kulika. Wydawnictwo: Muza Tytuł oryginału: Мастер и Маргарита Tłumaczenie: Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski Data wydania: 2 Listopad 2011 ISBN: 978-83-7758-145-2 Oprawa: twarda Format: 205 x 290 mm Liczba stron: 400 Cena: 99,99 zł Dodał: toto -Jeszcze nie ma komentarzy- Konkurs Wygraj "Grzechy ojców" Artykuły Pasje mojej miłości Ekshumacja aniołka Śniadanie wdowy, opowiadanie ze zbioru "Upiory XX wieku" Wywiad z Barkerem "Kraina Lovecrafta" - książka a serial Recenzje Dick, Philip K. - "Radio Wolne Albemuth" LaValle, Victor - "Odmieniec" Maszczyszyn, Jan - "Broilia" Jimenez, Simon - "Ptaki, które zniknęły" Hawkins, Scott - "Biblioteka na górze Opiec" Cummings, Sean - "Cowboy Bebop. Requiem dla Czerwonej Planety" Samatar, Sofia - "Skrzydlate opowieści" Kres, Feliks W. - "Żeglarze i jeźdźcy" Fragmenty Miela, Agnieszka - "Grzechy ojców" Simak, Clifford D. - "Czas jest najprostszą rzeczą" Dick, Philip K. - "Radio Wolne Albemuth" Masterton, Graham - "Manitou" Heuvelt, Thomas Olde - " Echo" Asimov, Isaac - "Prądy przestrzeni" Crichton, Michael - "Park Jurajski" Szmidt, Robert J. - "Uderzenie wyprzedzające"
Muzyka to są czyste dźwięki, słuchowe barwy uczuć. Emocje muzyczne, bywa, skrywają się też w literaturze. Fascynujący przykład to powieść "Mistrz i Małgorzata". Irracjonalizm M. Bułhakow skrył w krystalicznej formie. Stalinowski koszmar terroru ubrał w szaty przypowieści. Totalitarny świat przemienił za pomocą słownej magii. Odwieczny bój dobra ze złem wpisał w lata 30. XX w. Intencją nowych tłumaczy była wierność ... w miłości. Jedynie zakochani w słowie nie zdradzą ducha książki. Entuzjaści muszą być jednak w pełni profesjonalistami. Zastanawiałem się głęboko nad przekładem rodzinnym. Ułatwienie to czy utrudnienie, kiedy tłumaczą najbliżsi? Sami możecie ocenić po zapoznaniu się z wywiadem. Bogdan Zalewski: Przede mną nowe tłumaczenie słynnej książki Michaiła Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata", a moimi gośćmi są autorzy przekładu: rodzina Przebindów. Witam serdecznie. Leokadia Anna, Grzegorz oraz Igor Przebindowie: Witamy! Dzień dobry. Małżeństwo Leokadii Anny i Grzegorza oraz ich syn Igor. Obrazicie się na mnie państwo, jeśli nawiązując do powieści nazwę was rodzinną świtą tłumaczy? Można by tak powiedzieć. Przydałby się jeszcze jakiś Maestro, ale ja mogę ze względu na wiek wystąpić w roli Wolanda. A ja myślałem, że Mistrza! (Śmiech.) Nie mamy wprawdzie kota, ale mieliśmy przez 13 lat psa. Więc to też współgra. Ale nie Behemota? Nie. Stroszka. W nawiązaniu do filmu Wernera Herzoga? Tak jest. Stroszek był, prawdę powiedziawszy, kochanym psem, ale dużo mniej inteligentnym niż kot Behemot. To zapytam może o świt tej waszej świty. Kiedy zaświtała wam w głowach myśl, żeby tłumaczyć Bułhakowa razem, Pani Leokadio? Ta myśl powstała chyba w mojej głowie. Może to był kaprys. Nie tłumaczyliśmy do tej pory profesjonalnie żadnej książki. Razem! To się urodziło, kiedy upłynęło wystarczająco dużo czasu od poprzedniego tłumaczenia, tak żeby pomyśleć o potrzebie uwspółcześnienia tej książki, może dla nowych pokoleń? Zajmuje ona wciąż wysokie miejsca we wszelkich rankingach. Projekt się zrodził w głowie Ani w 2013 roku. Ja jestem historykiem, więc tutaj daty przypomnę. W grudniu 2014 roku przystąpiliśmy do dzieła, a po dwóch latach w listopadzie książka wyszła. Pani Leokadio, czy to pani mąż zaraził panią pasją do Bułhakowa? Czy to była taka pani naturalna potrzeba? Dla nas ta lektura pokoleniowa przedstawia sobą pewnie to, co dla naszych rówieśników. Mąż był zaangażowany znacznie bardziej w prace nad tą książką, bo przygotowywał przypisy do wydania w Bibliotece Narodowej. A ja wtedy opiekowałam się małym synem. Ojciec był autorem wstępu do drugiego tłumaczenia - Andrzeja Drawicza. Właśnie panie Igorze, jakie jest pierwsze Pana wspomnienie z dzieciństwa związane z Bułhakowem. To była trauma, czy raczej miła chwila? Była to jak najbardziej miła chwila. W tamtych czasach nie było dostępu do nowoczesnych mediów. Bardzo dużo się czytało. Ja czytałem właściwie przez cały czas. Miałem chyba jakieś dziewięć, dziesięć lat, kiedy sięgnąłem po Bułhakowa. Zacząłem go sobie czytać. Za namową rodziców, czy tak samotnie z półki pan ściągnął? Myślę, że to pewnie mi tata podrzucił, a potem sobie ściągałem już samemu, wracając do tej powieści, po raz drugi, trzeci, czwarty. Zacząłem ją sobie czytać po prostu cały czas. Oczywiście nie czytałem jej w całości. Za pierwszym razem najbardziej mnie cieszyły wątki karnawałowe, te w których świta Wolanda- Korowiew z Behemotem- biegają po mieście i wpędzają ludzi w kłopoty. Te fragmenty sobie czytałem wielokrotnie. One mi najbardziej utkwiły w pamięci od samego początku. Dodał pan do tłumaczenia tej powieści taki młodzieżowy "ząb"? Słyszałem o powiedzeniu "ale kocur!". Cieszę się, że pan redaktor słyszał o tym, bo starałem się propagować tego "kocura". Wyjaśnijmy, o co chodzi. To scena w teatrze Variétés, w której kot Behemot wykonuje przed zgromadzoną publicznością sztuczkę z piciem wody i chodzeniem na dwóch łapach. Wyciera wąsy chusteczką i wszyscy dookoła są oszołomieni, a jedna z osób na samym końcu, jako pointę - bodajże jest to charakteryzator - mówi "ale kocur!". To jest z jednej strony użycie młodzieżowego slangu sprzed paru dobrych lat. "Kocur" to określenie czegoś fenomenalnego i oszałamiającego. Byłem filmie na jakimś tam filmie i mówię ... Ale kocur! Ale z drugiej strony jest też ta warstwa dosłowna. I tutaj jest ta piękna zabawa językiem. To jest coś co mi siedzi w głowie od bardzo, bardzo wielu lat. Przez całe moje życie. Więcej jest takich uwspółcześnień? Pewnie uwspółcześnienia są w naszym tłumaczeniu na każdym kroku. To nie są tylko takie slangowe zwroty. Tak wiele slangu nie ma, bo rodzice mnie temperowali. Miałem dużo więcej pomysłów, jak można by wprowadzać takie wątki. : To pisz komiks! Był taki pomysł, by Iwan Bezdomny na pytanie Wolanda, czy zgadza się z poglądem Berlioza, że Jezus nie istnieje i że Bóg nie istnieje, odpowiedział: "No, raczej!". Jako proletariacki poeta mógł tak powiedzieć. Tak, ale z pewnych względów, takich jak wierność literze Bułhakowa a nie tylko jego duchowi, zdecydowaliśmy, że wykorzystamy inne sformułowanie. "A pan się zgodził z rozmówcą?" - pytał Woland właśnie w tej kwestii nieistnienia Boga i diabła. I u nas Iwan Bezdomny odpowiada- "Jak amen w pacierzu!". Uważam, że jest to o wiele lepsze. To prawda! Rzeczywiście. Bardziej aluzyjne. To aluzja do religii i jednocześnie antyreligii. Tam jest dalej w książce powiedziane, że Iwan pragnął wyrażać się dobitnie. Kwieciście. I obrazowo. À propos obrazów, dźwięków w tej powieści ... W "Mistrzu i Małgorzacie" jest sporo aluzji muzycznych. Sama powieść jest tak różnorodna stylistycznie, że można mówić wręcz o jej orkiestracji. A w państwa tłumaczeniu też była taka orkiestracja? Kto grał pierwsze skrzypce? I czy można państwa twórczą pracę porównać do gry na różnych instrumentach? To jednak było takie trio, powiedziałbym. Trio, do którego każdy wnosił to, co miał najlepszego. Nie zawsze, a może nawet najczęściej nie była to symfonia na początku. Były to różne polifoniczne, rozjeżdżające się na boki głosy. Ale dysonansów nie było, jakichś klasterów? Były. Były dysonanse. Było tak, że ktoś w zaciszu gabinetu, albo w nocy wymyślił frazę, która miała budzić podziw jego współpracowników. I budził też współautorów? Tak, ale budziło to niekiedy śmiech. Niekiedy dla zabawy zostawialiśmy jakąś frazę na dwa miesiące, żeby sobie tam pobyła, wiedząc, że ona potem zniknie. Ta książka poza tym, że jest tu wiele aluzji do muzyków, to ona sama w sobie jest "muzyczna". W naszym przekładzie, śmiem twierdzić, w jako pierwszym udało się oddać muzyczność zarówno pojedynczej frazy bułhakowowskiej, jak i poszczególnych, konkretnych rozdziałów tego dzieła, które jest w istocie symfonią. Ona się składa z 32 rozdziałów i z epilogu. I każdy rozdział trzeba było przeżywać na nowo, cieszyć się, trudzić się też nad jego przekładem od początku do końca, demaskować style. Tam jest 7 różnych poziomów języka! A wszystko to trzeba podać uwspółcześnioną, ale też nie za bardzo, polszczyzną. Takie rzeczy jak młodzieżowe "raczej!" to jest coś, co się szybko zestarzeje. My byśmy chcieli, żeby nasz przekład przetrwał, tak jak ten pierwszy, przez pięćdziesiąt lat i żeby się jeszcze nawet po półwieczu nie zestarzał. Bogdan Zalewski: Pan, panie Grzegorzu, zwrócił uwagę, że "Mistrz i Małgorzata" składa się z 32 rozdziałów i epilogu, co razem daje liczbę 33. To też nie jest bez znaczenia, prawda? Grzegorz Przebinda: To nie jest bez znaczenia. My tu bardzo podkreślamy - i syn Igor i żona Leokadia Anna- że bardzo ważne fragmenty w "Mistrzu i Małgorzacie" to są rozdziały eschatologiczne, od XXIX wzwyż, takie jak "Ważą się losy Mistrza i Małgorzaty", "Czas! Już czas!", "Na Worobiowych Wzgórzach" i ostatni XXXII - u nas zatytułowany "Przebaczenie i wieczysta przystań". Bardzo prosimy czytelników, żeby czytali i zwrócili szczególną uwagę, a wtedy zobaczą, jak pięknie się domyka ta powieść, zaczynająca się od rozmowy na Patriarszych Prudach, od odcięcia głowy Berliozowi. Może by tu członkowie mojej rodziny, tego teamu filologów- tłumaczy Przebindów- opowiedzieli coś o rozdziałach o Jeszui i Piłacie. Przecież to jest dopiero przestrzeń. No właśnie, ja tu wspomniałem o liczbie 33. To jest liczba lat Chrystusa, chociaż w powieści, w tej powieści w powieści, Chrystus ma około 27 lat, prawda? Skąd te różnice? Ale rzecz się dzieje w 33 roku. Różnice stąd, że nigdzie nie jest powiedziane w źródłach, w Ewangeliach, że Jezus miał 33 lata. Tak przyjęła tradycja, ale bez oparcia w źródłach. Bułhakow zastanawiał się nad tym i jest o tym w jego notatkach, brudnopisach zachowanych do dzisiaj w archiwum. Wspominam o tym w przypisach, bo ta powieść ma swoje przypisy. Właśnie. To jest kolejna książka w książce. Rzeczywiście bardzo przydatne są te przypisy. To, o co pan redaktor pyta, jest tam powyjaśniane. Bułhakow nawet w pewnym momencie zastanawiał się, czy ewangeliczny Chrystus w momencie ukrzyżowania nie miał aby 23 lat. Ostatecznie stanęło na 27. À propos tego Bohatera, to ja dowiedziałem się z przypisów, że przydomek powieściowego Jezusa - czyli Jeszui czyta się tak jak się pisze czyli Ha-Nocri a nie Ha-Nokri. To jest bardzo przydatne. Bezwzględnie! Igor Przebinda: Zdecydowanie! Powiedzmy to w radiu RMF. Powiedzmy to głośno, jak też to, że mówi się "nar-zan" a nie "narzan". Mowi się "butelkę nar-zana" a nie butelkę "nar-zanu". Czyli gruzińskiej wody mineralnej. Tak, kaukaskiej. Oczywiście, że "Ha-Nocri", a nie "Ha-Nokri" bo to oznacza "Nazarejczyk". To jest z hebrajskiego. Takie imię Jeszui spotykamy w Talmudzie. Przez to, że w pierwszym przekładzie napisane to zostało przez "c", to przyjęto tak z łacińska wymawiać nawet na scenie, nawet w audiobookach, co mnie osobiście bardzo razi. Nawet w przypisie byłem znacznie bardziej ostry, ale znana z łagodności moja żona - Ania- zaprotestowała i ja to usunąłem. Napisałem w przypisie, że wymawianie "Ha-Nocri" przez "k" świadczy o braku kultury. (Ogólny śmiech.) Przejdźmy może do samego przekładu jeszcze i tych imion bohaterów. Proszę wyjaśnić, dlaczego bohater ze świty Wolanda znany z poprzednich tłumaczeń jako Korowiow u państwa występuje pod nazwiskiem Korowiew. To jest moja domena. Tak jest w oryginale. W oryginale jest "Karowiew". Mieliśmy okazję wysłuchać tego w rosyjskim filmie Władimira Bortki z początku XXI wieku, w serialu znanym też u nas. Korzystaliśmy też z najnowszych opracowań archiwum bułhakowowskiego Jeleny Kołyczewy. To takie dwa opasłe tomy, gdzie bardzo dokładnie informuje, jak powinno być wymawiane nazwisko danego bohatera. To jest niby szczególik, taka jedna głoska, ale to jest dla mnie prawdziwa rewolucja! Rewolucja, która ma zakorzenienie w rzeczywistości. To jest przywrócenie sensów bułhakowowskich. To prawda. Przywróceniem takiego sensu jest również zmiana, która dokonała się już w pierwszym akapicie książki, kiedy pojawia się na scenie Iwan Bezdomny wraz z Berliozem. W drugim zdaniu książki opisywany jest Berlioz jako elegancki pan, który idzie w garniturze, a swój kapelusz trzyma w ręku "zgnieciony w pół". Tak było do tej pory. A to błąd, bo to jest kapelusz "pierożek". Bułeczka taka. Dokładnie tak. Czyż to nie jest rewolucja? To prawda. Elegancki bohater nie mógłby zginać kapelusza w pół! Elegancki mężczyzna nie mnie, nie zgina swego kapelusza w pół i Berlioz nie byłby w stanie tego uczynić. Mówimy tu o różnych smaczkach, a ja może przejdę do takich bardziej generalnych historii. Kiedy pierwszy raz czytałem "Mistrza i Małgorzatę" a było to na studiach polonistycznych w latach 80., to byłem przede wszystkim pod wrażeniem dowcipu i ironii Bułhakowa. Po prostu przy niektórych scenach wprost się zaśmiewałem. Teraz ta powieść raczej mnie przeraża. A państwa? Pani Leokadio ... Leokadia Anna Przebinda: Specyfiką tej powieści jest umiejętność splecenia w jednej narracji dwóch perspektyw czasowych i przestrzennych, z tym że są one w wielkiej rozpiętości. Jedna dotyczy sfery biblijnej a druga rzeczywistości Moskwy stalinowskiej. To wielkie zamierzenie! Udźwignąć taki zamiar twórczy to wymaga geniuszu pisarskiego. Igor Przebinda: Pan redaktor pytał wcześniej o rozdziały biblijne i oto jak przebiegały prace nad nimi. Do całej tej książki mamy stosunek głęboko emocjonalny i cały proces tłumaczenia był głęboko emocjonalny. Jednak rozdziały biblijne były pod tym względem najcięższe. Rozdział II "Poncjusz Piłat" zapamiętałem jako niesłychanie, piekielnie trudny do przetłumaczenia. Nomen omen "piekielnie". Tak jest. Liczne, piętrowe zdania Bułhakowa, które czasami ciągną się przez cały akapit, ciągną się przez pół strony. Są to opisy z niesłychanym rozmachem skonstruowane: architektura budowli, ogrodów, tego wszystkiego, co w Jeruszalaim tam stoi przed oczami Piłata, a jednocześnie przeplata się to z jego życiem wewnętrznym. To jest też dla tłumacza, który chce dobrze i umiejętnie przetłumaczyć coś takiego, zadanie karkołomne. Trzeba wejść w głowę Piłata! Chciałam się wtrącić. W pewnym momencie, kiedy Piłat obserwuje przygotowania do kaźni Jeszui, w jego oczach wybucha zielony ogień. To mogłoby się wydawać oksymoroniczne poniekąd zestawienie, nieuzasadnione w takiej powierzchownej lekturze. Ale gdy przypomnimy sobie, że opis tej sytuacji jest prowadzony z punktu widzenia Wolanda, który już właśnie w pierwszym rozdziale jest opisany jako posiadający ... zielone oko! Tak, jedno oko puste a drugie zielone. Cała rzecz nabiera swojej wymowy. I uzasadnia się. Diabeł tkwi w szczegółach. Diabeł tkwi w szczegółach. Zdecydowanie! I pamiętajmy jeszcze o dwóch ostatnich rozdziałach biblijnych, w których odbywa się między innymi rozmowa Piłata z Afraniuszem. Muszę tu powiedzieć, że postać Afraniusza wyrosła podczas tłumaczenia chyba na mojego ulubionego bohatera. On jest specjalistą, on jest profesjonalistą. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Posiada dostęp do wszystkich pieczęci w Jeruszalaim, można powiedzieć. A jednocześnie jest jednoznaczną metaforą, egzemplifikacją agenta NKWD. I Afraniusz jako agent NKWD odbywa rozmowę ze swoim zwierzchnikiem Piłatem na temat zabójstwa, które ma zostać wykonane, a potem na temat tego, jak zostało wykonane na zdrajcy Judzie z Kiriatu. I ta rozmowa jest wielopoziomowa, wielopłaszczyznowa. Tam się kryją dziesiątki rozmaitych znaczeń, ukrytych gdzieś pod słowami, pod zdaniami. Stąd potrzebna jest ta cała encyklopedia w postaci przypisów. Bo dopiero wtedy człowiek odkrywa, jak bogate jest to dzieło. To jest język ezopowy. Oni rozmawiają językiem ezopowym. Czyli takim aluzyjnym, pełnym zagadek. Mówił pan o różnicy pomiędzy śmiesznością, między satyrycznością a grozą. Kiedyś to była dla czytelnika, dla pana, jak pan wspomina, powieść bardziej śmieszna, a dzisiaj jest bardziej groźna. Ona bywa śmieszna. Są fragmenty przy których my też się zaśmiewaliśmy. Ale na przykład pierwszy rozdział, który u nas jest zatytułowany "Nie będziesz rozmawiał z nieznajomymi" ... Jak przykazanie ... Jak przykazanie, bo on w brzmieniu bułhakowowskim ma taki wymiar. Nie przekładaliśmy jeden do jeden, słowa do słowa, przekładaliśmy sensy. : Ducha powieści. : Przecież ten rozdział jest straszny tak naprawdę, gdy go się przeczyta. Tam, gdy Berlioz się dowiaduje, że zginie, to człowieka aż ciarki przechodzą, bo wie, że to jest nieuchronne. To jest zdanie, z którego czytelnik dowiaduje się po raz pierwszy, że Berlioz zginie. Kiedy to w oknach moskiewskich kamienic odbijają się załamane promienie słońca, zachodzącego dla Michała Aleksandrowicza Berlioza ... Po raz ostatni. To jest filmowa technika. To jest suspens jak u Hitchcocka. Naturalnie, że tak. : Ja uwielbiam to zdanie. Ile razy je czytam na głos, to przechodzą mi ciarki po plecach. I teraz też mi przeszły. Pan panie Grzegorzu pisze w posłowiu, że nie ma wciąż pomnika Michaiła Bułhakowa w Moskwie, prawda? I z tego powodu jest mi smutno. Ostatnio bracia Rosjanie postawili pomnik Iwanowi Groźnemu w Orle, jakąś statuetkę Stalina, o zgrozo, postawili! A do tej pory nie ma pomnika człowieka, który rozsławił Moskwę na cały świat. Liczyliśmy, gdy byliśmy teraz z moją żoną Anią w Moskwie, że zobaczymy pomnik na Patriarszych Prudach, bo go zapowiadano. Nie było go. Pan cytuje moskiewskiego bułhakoznawcę, który podejrzewa, że działa tutaj niewidzialna ręka niechętnej "Mistrzowi i Małgorzacie" Cerkwi, z którą ojcowie miasta muszą się naprawdę liczyć w czasach Putina. Ja tak podejrzewam. Nadal jest w Rosji swoisty zapis na Bułhakowa? Ze względu na ten "demonizm" właśnie? Tak podejrzewam. Zresztą i w Polsce takie głosy się rozlegają, że jest to powieść satanistyczna, co jest nieprawdą. Jednak na polskiej prawicy, gdzieś tam czytałem tekst ... Właśnie - w magazynie "Fronda". To bardzo ciekawy artykuł: "Czy ‘Mistrz i Małgorzata’ to powieść satanistyczna?" . Autor -Andriej Diomin- polemizuje z tymi tezami o satanizmie bułhakowowskim, ale cytuje tam tezę wykładowcy Moskiewskiej Akademii Duchownej. Według profesora Michaiła Dunajewa powieść Bułhakowa ma charakter absolutnie antychrześcijański. Jest pełna motywów gnostyckich, teozoficznych, masońskich, prezentuje zafałszowaną wersję dziejów Jezusa Chrystusa, a głównym pozytywnym bohaterem jest diabeł. Zgodziłaby się pani z takim sądem, pani Leokadio? No, nie! To są sądy skrajne. Powierzchowne. Tutaj mąż miałby swoje stanowisko do uzasadnienia. Ja bym bardzo chętnie wystąpił w audycji w takim pojedynku z głosicielem tego rodzaju tez i przepytałbym go ze znajomości "Mistrza i Małgorzaty". Sądzę, że byłyby tu problemy, aby podobnej tezy tekstem Bułhakowa dowieść. To głęboko chrześcijańska w sensie humanistycznym powieść, propagująca miłosierdzie, potępiająca złe czyny, ale nie człowieka. Jest tam współczucie, wyrozumiałość. Myślę, że taka dyskusja z głosicielem tezy, że "Mistrz i Małgorzata" to jest powieść satanistyczna, albo okultystyczna, to naprawdę nie byłoby ciężkie zadanie. Łatwo byłoby przeciwnika zrównać z ziemią. Mógłby to uczynić każdy, kto choćby dwa razy przeczytał tę książkę w całości. Tym bardziej, że mają państwo po swojej stronie ciekawych obrońców tej tezy o chrześcijańskim charakterze książki Bułhakowa. Mianowicie tak twierdziła też sławna rosyjska poetka Anna Achmatowa, czy literaturoznawca Michaił Bachtin. Cóż tu więcej powiedzieć? To są dwa piękne nazwiska. To są nazwiska ludzi, którzy stworzyli fundamentalne dzieło kulturowe, a jednocześnie byli nieustraszeni. Ja, gdy słyszę nazwisko, imię, otczestwo Anna Andriejewna Achmatowa, to cieszę się, dziękuję Bogu, że przychodzi mi się zajmować kulturą rosyjską przez tyle lat. Dzięki niej i takim jak ona osobom, dzięki Bachtinowi, Mandelsztamowi, Bułhakowowi, wierzymy w to, że jeszcze ta prawdziwa Rosja nie zginęła. A co państwo sądzą o tezach polskiego uczonego Adama Pomorskiego, sformułowanych w książce "Duchowy proletariusz"? On jednak znalazł ciemne strony rosyjskiej duchowości. Pokazał, że to jest właściwie główny nurt literatury rosyjskiej, taki właśnie gnostycki, mroczny, zabarwiony tą ciemną stroną ludzkiej i nie tylko ludzkiej natury. Adam jest wybitnym tłumaczem, wybitnym badaczem kultury rosyjskiej. Chwaliłem w druku jego tłumaczenia Dostojewskiego. Polemizowałem też z jego tezami. Wydaje mi się, że jego ogląd kultury rosyjskiej jest zanadto pesymistyczny. Gdyby ta kultura tylko taka była, to Adam Pomorski nie mógłby swojego geniuszu jako tłumacz i jej interpretator przejawić. A przecież przejawia to wielokrotnie. Jakie jest państwa przesłanie dla czytelników tego nowego przekładu? Ja bym bardzo chciał, żeby czytelnik ujrzał ducha powieści Bułhakowa i my walczyliśmy o to, by tego ducha w naszym tłumaczeniu przełożyć na język polski. Bardzo mi zależy na tym, żeby ta powieść dotarła do młodego czytelnika również. Założyliśmy na Facebooku stronę, która nazywa się "Mistrz i Małgorzata. Nowy Przekład" i ja tam wrzucam co jakiś czas akapity z naszego przekładu, czasami też jakieś przykładowe przypisy. Na razie to na razie raczkuje. Tworzy się jakiś nowy Massolit - internetowy. (Śmiech.) Na to liczę. Liczę na jakąś dyskusję. Liczę na to, że gdy ktoś przeczytał tę książkę, wypowie się tam; powie, że nasz akapit jest lepszy, że nasz akapit jest gorszy, że jest inny; że będziemy mogli podyskutować na przykładach konkretnych rozdziałów. Każde wielkie dzieło klasyka, nawet Szekspir, nawet Cervantes, mają prawo liczyć i doczekują się nowych przekładów. Więc nie przywiązujmy się niewolniczo do naszych wizji z młodości, twierdząc że tylko to nas urządza. Skoro Korowiew, to Korowiew. I spróbujmy się też nad tym zastanowić, co możemy nowego zobaczyć w tych pozycjach klasyki. Drogi czytelniku! Drogi mężczyzno, droga kobieto! Poczytajcie na głos fragmenty "Mistrza i Małgorzaty" w naszym przekładzie swoim ukochanym i zobaczycie, jak to działa! I tym przesłaniem kończymy wywiad z wybitnymi tłumaczami. Moimi i państwa gośćmi byli Leokadia Anna, Grzegorz oraz Igor Przebindowie. Serdecznie państwu dziękuję za te rozmowę. My też i tradycyjnie powiemy, że jesteśmy zachwyceni. MICHAIŁ BUŁHAKOW "MISTRZ I MAŁGORZATA" - FRAGMENT NOWEGO PRZEKŁADU: W tej samej chwili z kominka na dole wyskoczył bezgłowy, jednoręki szkielet, runął na ziemię i przedzierzgnął się w mężczyznę we fraku. Małżonka pana Jacques'a przyklękła przed Małgorzatą i blada ze wzruszenia, ucałowała jej kolano. - Królowo... - bełkotała madame Jacques. - Królowa jest zachwycona! - wołał Korowiew. - Królowo... - zdołał tylko wyszeptać urodziwy Jacques. - Jesteśmy zachwyceni - zawodził kocur. Rozwiązanie konkursu!Hasło: MEFISTO I JEZUS. Egzemplarze książki trafią do: Zbigniewa Kędziora z Katowic, Renaty Gil z Chełma, Mateusza Brajera z Trzebiatowa, Bogusława Szylkiewicza z Wieliczki, Mariusza Pankowskiego z Książa Wielkopolskiego, Adama Jarzębskiego z Krakowa, Łukasza Kluza z Zu den Alpen, Anny Horodeńskiej z Białegostoku, Barbary Legut z Kukowa i Marzeny Katarzyny Kostrzewy z Tarnowskich Gór. Gratuluję wygranym, dziękuję wszystkim uczestnikom i zapraszam serdecznie do kolejnej książkowej zabawy. Już wkrótce!
20 stycznia, 2018 17:06 Zaczerpnięte z WIKIPEDII Czym jest „Mistrz i Małgorzata”? Menippejską satyrą społeczną, traktatem religijno-filozoficznym, opowieścią o intelektualno-duchowej przemianie bohaterów, powieścią – igraszką, która niczym barokowe dzieła olśnić ma czytelnika kunsztem artystycznym i erudycją autora, postmodernistycznym utworem, którego autor bawi się konwencjami literackimi, może nade wszystko próbą wskazania nowej ideowej drogi pomiędzy gnozą, manicheizmem, chrześcijaństwem, a komunizmem, który, co już autor musiał widzieć dobrze: nie zmienił świata na lepsze. Wszystkim po trochu. Dzieło Bułhakowa zaciekawia tym mocniej, im lepiej się je poznaje. Pośmiertna publikacja oraz dusząca atmosfera światopoglądowego terroru w Związku Radzieckim, a zatem i konieczność cenzurowania treści przez samego pisarza jeszcze bardziej utrudniają odkrywanie jego prawdziwych intencji. Na początek dobrze krótko wyjaśnić niektóre pojęcia. Satyra menippejska powstała w antyku i charakteryzowało ją łączenie elementów realistycznych z fantastycznymi, stylistyczna różnorodność. Postmodernizm to określenie współczesnego zjawiska w kulturze, które wyrasta z niewiary w postęp cywilizacyjny i z przekonania o względności systemów wartości, co w sztuce znajdowało wyraz w żonglowaniu konwencjami, swobodnym odwoływaniu się do różnych tradycji i łączeniu ich, często w oderwaniu od pierwotnego kontekstu kulturowego. Jak widać na pierwszy rzut oka, „Mistrz i Małgorzata” zawiera w sobie wiele z satyry menippejskiej. Przede wszystkim łączy komizm z krytyką społecznych wad, których rewolucja nie wypleniła z ludzi poddanych indoktrynacji, propagandzie, uważnemu nadzorowi służb. Są chciwi, nieuczciwi, zakłamani. Donoszą na siebie i niszczą wzajemnie. Szczególnie ostro potraktował Bułhakow znane sobie prawdopodobnie najlepiej środowiska literatów moskiewskich i krytyków. O fantastyce niech zaświadczy choćby lot Małgorzaty nad miastem, działania diabła i jego świty, bal u Wolanda, finał powieści rozgrywający się w trudnej do określenia przestrzeni, z całą pewnością nadprzyrodzonej. Postmodernizm utworu wyraża się swobodnym potraktowaniem przekazów ewangelicznych, ukazaniem Jezusa niezgodnie z chrześcijańską tradycją. To zaledwie skromny nauczyciel, człowiek pokoju, wędrowny filozof, ofiara tych, którzy chcieli traktować go jak proroka dającego początek nowej religii. Pojawia się jednak na końcu jako osoba boska, kiedy przysyła do Wolanda Mateusza z prośbą. Tak, tak: prośbą. Inaczej niż w Biblii, a zgodnie z manichejskimi wierzeniami, Bóg nie panuje tu nad światem niepodzielnie, a boskie kompetencje, wszechwiedzę, władzę posiadł Woland, uosobienie zła. Diabeł dąży do zniszczenia, destrukcji, ale przyczynia się do dobra. Tu także widzimy względność w ujęciu fundamentalnych pojęć, nawet ich odwracanie. Jeszcze w „Fauście” Goethego Mefistofeles jest wciąż częścią królestwa Boga i ma do wypełnienia pewne zadanie. Nie może jednak z Bogiem wygrać. „Faust”, droga młodzieży, Faust. Szkolne programy, i tak przeładowane materiałem, powstają jako wynik wyboru z całego bogactwa kultury Zachodu. Nie poznajecie zatem „Don Kichota” Cervantesa ani „Fausta” Goethego. Szkoda. A może nie? Te postaci stały się jednakowoż znakami pewnej postawy, może nawet archetypami. Dramat niemieckiego literata został napisany w oparciu o historię na poły legendarnej postaci średniowiecznego uczonego alchemika, która już wcześniej była artystycznie wykorzystywana. Dramat Goethego: „Faust” to drugie ważne dzieło, do którego Bułhakow sięgnął jako do źródła potrzebnego mu materiału. Krótko mówiąc, Faust (u Goethego) to średniowieczny uczony, który cieszy się uznaniem i szacunkiem akademickiej społeczności. Sam jest jednak rozczarowany, a nawet rozgoryczony tym, że całe życie poświęcił na studia, na badanie ksiąg, a nie przybliżyło go to nawet odrobinę do poznania tego, co najważniejsze. I tu pojawia się z ofertą firma „Mefistofeles” Sp. z o. o. 🙂 Oczywiście, w poprzednim zdaniu jest żart. Mefistofeles składa ofertę Faustowi. Uczony odda mu swą duszę, jeśli diabeł zapewni mu takie przeżycia, że starzec powie „trwaj chwilo, jesteś piękna”. Wcześniej jeszcze Mefistofeles przekonywał Boga, że Faust wcale mu nie służy i że tego dowiedzie.. Bóg pozwala diabłu na poddanie uczonego próbie. Chociaż utwór Goethego wyrasta z tradycji oświeceniowej, choć zgodnie z nią diabeł wcale nie budzi tu grozy, to jednak wciąż podlega Bogu. W „Mistrzu i Małgorzacie” będzie inaczej. Dość na tym, że Faust zgodził się na propozycję Mefistofelesa. Zamiast poznania intelektualnego zakosztuje teraz przeżyć, czyli tego, czego dobrowolnie wyrzekł się w swoim życiu. Utwór Goethego to właściwie dzieło przełomu. Przynależy do oświecenia i romantyzmu. Z tą pierwszą epoką łączy go nakaz dążenia do poznania, do prawdy. Dla elit intelektualnych XVIII wieku były to wartości nadrzędne. Romantyzm, którego Goethe był prekursorem, ponad rozumem stawiał uczucia, doznania, intuicję, miłość. Dlatego Faust nie dąży do poznania intelektem, drogą nauki, ale chłonąc życie w doświadczeniu. Mefistofeles przywraca mu młodość. Faust krąży po świecie ze swym przewodnikiem. Kiedy poznaje czternastoletnią Małgorzatę, uwodzi ją i powoduje całą serię nieszczęść. Morduje jej brata, a dziewczyna po zajściu w ciążę zabiła dziecko. Miłosierdzie Boga ocala młodą morderczynię. Podobnie dzieje się później z Faustem. Dlaczego został ocalony? Dążył do poznania, jak możemy sobie dopowiedzieć, a to, jak już zaznaczyliśmy było najważniejszym obowiązkiem człowieka zgodnie z duchem filozofii oświecenia. Możemy zakończyć tę dygresję, potrzebną jednak do zrozumienia „Mistrza i Małgorzaty”. Kim jest Faust? To już znak w naszej kulturze. To osoba przekraczająca normy moralne i biologiczne ograniczenia. Faustyczność znajdziemy w ideologiach i praktyce politycznej XX wieku. Granice praw natury „zwycięsko” pokonywali radzieccy uczeni, odwracając bieg rzek, tak by płynęły w drugą stronę lub przenosząc granice uprawy zbóż poza koło podbiegunowe. Po co to robili? Człowiek stawał się bogiem. ZSRR upadł, po niektórych eksperymentach hydroinżynierów zostały ekologiczne katastrofy, a zboże i tak rosyjscy komuniści kupowali od Amerykanów. Kto jest Faustem w „Mistrzu i Małgorzacie”? Oboje. Małgorzata wchodzi w pakt z diabłem, leci nad miastem, uczestniczy w sabacie czarownic, jak bohater dramatu Goethego. Smaruje się też odmładzającą maścią. Moralne granice przekroczyła, porzuciwszy swego męża, któremu zawdzięczała wygodne, beztroskie życie. Zdradziła go, wybierając miłość i wiele ryzykując, gdyż mistrz nie był, delikatnie mówiąc, ulubieńcem władz. Inaczej było z mężem Małgorzaty, który mógł mieć panią prowadzącą dom, służącą, a z takich przywilejów w ZSRR korzystali nieliczni, gdyż kolidował z obowiązującą regułą równości ekonomicznej. Faustem jest także mistrz, samotny trzydziestoośmioletni pisarz, który kiedyś pracował w muzeum, ale po wygraniu dużych pieniędzy porzucił etat i zaczął pisać powieść o Poncjusz Piłacie. Naraził się rządzącym, wykroczył poza wyznaczone oficjalną ideologią reguły. W państwie totalitarnym władza ingeruje we wszystkie obszary ludzkiej aktywności i stara się kontrolować wszystko, włącznie z myśleniem, światopoglądem, życiem intelektualnym. Do tego celu korumpowano literatów. Czy mogło być w średniowieczu większe przewinienie niż pakt z diabłem? A bohater „Fausta” Goethego dopuścił się tego. W ZSRR próba podjęcia samodzielnego myślenia, pójście drogą artystycznej wolności było czymś porównywalnym do konszachtów z szatanem w średniowieczu. Dodajmy, że mistrz też rozstał się z małżonką i nawet nie pamiętał jej imienia, tak dalece była mu obojętna. Miłosierdzie, ważny motyw w „Fauście” odgrywa kluczową rolę w powieści Bułhakowa. Bóg nie potępia Fausta i Małgorzaty w utworze Goethego. Dwudziestowieczna Małgorzata okazała miłosierdzie Friedzie, kobiecie, która zabiła własne dziecko i musiała cierpieć przez wieczność z powodu podkładanej jej codziennie chusty, narzędzia zbrodni. Woland obiecał spełnić każde życzenie Małgorzaty w ramach rewanżu za pełnienie honorów gospodyni na jego balu. Małgorzata poprosiła o uwolnienie Friedy od cierpienia. Później też wstawiła się za Piłatem. Oprócz mistrza, Małgorzaty, Wolanda ważnym bohaterem jest także procurator Judei Poncjusz Piłat. Jest postacią tragiczną. Zgodził się na ukrzyżowanie miłującego pokój wędrownego filozofa, Jeszui Ha-Nocri, ponieważ nie chciał doprowadzić do otwartego konfliktu z Małym Sanhedrynem, religijnymi przywódcami Judei. Zaszkodziłoby to jego karierze. Reprezentując potężne rzymskie cesarstwo, stał się marionetką. Zawiniła tu może chwila słabości, strach przed niszczącym karierę donosem. Piłat pojawia się w utworze dzięki temu, że powieść o nim pisał mistrz. Piętnowany przez krytyków, osaczony przez szpicli spalił rękopis. Jego sytuacja stanowiła odzwierciedlenie niełatwego położenia samego Bułhakowa. Pamiętać należy, że gdy tworzył „Mistrza i Małgorzatę” do łagru bądź w ręce kata trafić można było za błahostkę, tak naprawdę bez żadnego powodu, nawet przypadkiem. Piłat, mistrz, Małgorzata to bohaterowie, których łączy motyw przebudzenia do przemiany. Piłat, choć nie uwolnił Jeszui, bardzo tego żałował. Jego wiecznym marzeniem stało się ponowne spotkanie z filozofem i na końcu spełniło się ono. Przemiana jest motywem ważnym nie tylko w odniesieniu do głównych bohaterów, ale także w ujęciu społecznym, dziejowym. Przecież opisywane przez mistrza wydarzenia w Jerozolimie dały początek wielkim procesom, nawet jeśli spojrzymy na to okiem sceptyka dalekiego od wiary w boskość Jezusa. W I wieku naszej ery na Bliskim Wschodzie narodziło się chrześcijaństwo, które dla wielu ludzi stało się początkiem rozwoju duchowego, wewnętrznego, moralnego. Zmieniło świat. Chrześcijanie przetrwali prześladowania i współtworzyli nową cywilizację. Rewolucja bolszewicka w Rosji też w założeniach prowadziła do wielkich przeobrażeń świata. Jak Bułhakow kojarzył te dwa procesy? Trudno powiedzieć, analogia między nimi jest widoczna. Chrześcijaństwo, niepozbawione także w przeszłości wielu ludzkich błędów, niszczono metodycznie w ZSRR z niebywałą konsekwencją. Jak to się jednak stało, że Iwan Bezdomny oczerniający w swym antyreligijnym poemacie Jezusa i wsłuchany w instrukcje Berlioza na Patriarszych Prudach, po nagłej śmierci prezesa Massolitu kradnie świecę i święty obrazek, uznając pewnie, że spotkał się jednak z siłą nieczystą i że te przedmioty mają moc jej powstrzymania. To, co wpoiła mu mama, babcia, może ksiądz, zostało w nim głęboko. Nawet sam diabeł przybył do Moskwy, by przypomnieć o swoim istnieniu, ale to z kolei odrodzenia religijności i rozsypania ateistycznej propagandy nie przyniosło. Dwa światy: Jerozolimy z I wieku naszej ery i Moskwy z XX stulecia przenikają się. Rzeczywistość materialną, fakty, historię w powieści wzbogaca sfera siły nadnaturalnych. Cała warstwa nadprzyrodzoności jest jednak mieszaniną chrześcijaństwa, manicheizmu, nawet zwykłego okultyzmu, czyli magii, a to wszystko doprawione zostało nawet aluzjami do masońskich rytuałów. Może Bułhakow zestawiając ze sobą dwie wielkie formacje ideowe: komunizm i chrześcijaństwo chciał pokazać, że o wszystkim decydują zwykli ludzi, ich odważne lub tchórzliwe wybory, mądre lub głupie decyzje. Woland na balu przyjmuje potępionych. Nie jest zatem zupełnie oderwany od ról, jakie mu kształtowana przez chrześcijaństwo kultura przypisuje. Tak jak Mefistofeles z „Fausta” czyniąc zło, otwiera drogę dobru. Jakimi ścieżkami podąża ludzkie myślenie, niech nam uzmysłowi fragment głośnego poematu Błoka „Dwunastu” poświęconego rewolucjonistom. Fragmenty: „Czemuś dzisiaj niewesoły, Towarzyszu popie? Pamiętasz, jak bywało, Brzuchem parłeś wprzód I krzyżem w krąg jaśniało Brzuszysko na lud?” (to naturalnie satyryczny, złośliwy obraz tak zwanego wroga ludu, pop to nieformalne określenie prawosławnego duchownego) A dalej: „… I tak bez imienia Boga Dwunastu idzie w dal. Obca im wszelka trwoga Ani im czego żal” Finał natomiast zupełnie zaskakuje: „…Idą, idą krokiem twardym – Głodny pies za nimi goni, Przodem – niosąc krwawy sztandar, Za wichurą niewidzialny I dla kul nieosiągalny, Lekką stopą nadśnieżystą Przez perliste rozsypisko, W wieńcu białych róż na skroni Przodem idzie Jezus Chrystus” Widzieli Państwo? Jezus na czele dwunastu czerwonogwardzistów ze sztandarem rewolucji. Utwór z roku 1918. Trudno w jednym artykule omówić dokładnie cały tekst. Poniżej, zwłaszcza dla potrzeb osób przygotowujących się do matury rozszerzonej i międzynarodowej przeanalizuję język i narrację. W pierwszym rozdziale, na początku znajduje się zdanie; „Tu musi musimy odnotować pierwszą osobliwość tego straszliwego majowego wieczoru”. Nastąpiło ujawnienie procesu narracji. Narrator zakomunikował coś na temat samego opowiadania, przestał być „przezroczystym medium”. Uprzedził, że za chwilę o czymś poinformuje. Posłużył się też pierwszą osobą liczby mnogiej, zbliżając się w ten sposób do czytelnika. Zaczął budować z nami wspólnotę. „My musimy odnotować”. Narrator zaczął też zdradzać swój stosunek do świata, może nieco żartobliwy, lekko ironiczny. Dowiedzieliśmy się, że wieczór będzie „straszliwy”. Już na pierwszych stronach powieści odnajdujemy elementy społecznej satyry. Pani, która sprzedawała w budce na Patriarszych Prudach napoje, zapytana o wodę mineralną, „z niejasnych powodów obraziła się”. Kto pamięta sklepy w PRL—u, wie, że państwowe jednostki handlu cechował nie tylko brak towaru, jak tutaj, ale też specyficzny stosunek pracujących w nich osób do obsługi klienta. Narrator w powieści jest wszechwiedzący. Przekazuje nam bowiem informacje o odczuciach bohaterów, ich myślach i o tym, co robią, gdy są sami. Zazwyczaj taki narrator występuje w trzeciej osobie, nie ujawnia się. Zaistnienie narratora w pierwszej osobie, z oczywistych względów może ograniczać wszechwiedzę. W „Mistrzu i Małgorzacie”, jak to się już rzekło, autor żongluje konwencjami. Raz posługuje narracją trzecioosobową, kiedy indziej ujawnia się i mówi w pierwszej osobie. Wykorzystuje język mówiony, upodabnia do zwykłych ludzi, przeciętnych, z ulicy. Przemawia w imieniu autora, ale też przyjmuje punkt widzenia postaci i wtedy jest to narracja personalna, mowa pozornie zależna. Ujawniając proces mówienia, zdradzając stosunek do rzeczywistości, staje się gawędziarzem. Wtedy też Bułhakow nawiązuje chętnie do rosyjskiej tradycji literackiej nazywanej skazem. Próbkę tego znajdziemy chociażby w Płaszczu (Szynelu) Gogola. Dobrze widać tę konwencję w I rozdziale w zdaniu: „Potem, kiedy prawdę mówiąc było już za późno, najróżniejsze instytucje opracowały rysopisy owego człowieka”. Świetnym przykładem skazu jest też początek części drugiej „Mistrza i Małgorzaty”: „Za mną, czytelniku! Któż to ci powiedział, że nie ma już na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości? A niechże wyrwą temu kłamcy jego plugawy język!” A oto przykład mowy pozornie zależnej z pierwszego rozdziału: „Życie Berlioza tak się układało, że nie był przyzwyczajony do nadprzyrodzonych zjawisk. Pobladł więc jeszcze bardziej, wytrzeszczył oczy i pomyślał w popłochu: „Nic takiego istnieć nie może…” Ale coś takiego, niestety, istniało.” Owo słówko „niestety” wyraźnie wskazuje na punkt widzenia bohatera. Narrator mówi w trzeciej osobie, ale jakby „z umysłu” postaci. Przy okazji, w powyższym fragmencie widać znakomity przykład poczucia humoru autora. W państwie, w którym natrętnie, na każdym kroku obrzydzano ludziom religię, a chodzenie do kościoła mogło ściągnąć na głowę nieszczęście, powiedzenie: „Życie Berlioza tak się układało” jest wyrazem niesłychanej przewrotności. TREŚĆ W pierwszym rozdziale czytelnik dowiaduje się wiele na temat swobody twórczej, wolności słowa i stopnia indoktrynacji obywateli ZSRR. Oto Michał Aleksandrowicz Berlioz, prezes zarządu stowarzyszenia pisarzy Massolit tłumaczył podczas rozmowy w cztery oczy młodszemu koledze, literatowi, jak powinien „poprawić” swój „antyreligijny poemat”. Nie wystarczyło, że Iwan Bezdomny oczernił Jezusa, przypisał mu wszelkie możliwe wady. Poetę „zgubiło” to, że traktował bohatera utworu, jakby ów naprawdę istniał. Słowo „zgubiło” zastosowane zostało przez autora. Przypomnę młodym czytelnikom, że akcja powieści Bułhakowa umieszczona jest w okresie terroru porewolucyjnego, czystek, masowych aresztowań, gdy błahe podejrzenie o odstępstwo od doktryny mogło zaprowadzić nieszczęśnika na wiele lat do łagru. „Wysoki tenor Berlioza rozlegał się w pustej alei i im dalej Michał Aleksandrowicz zapuszczał się w gąszcz, w który bez ryzyka skręcenia karku zapuścić się może tylko człowiek niezmiernie wykształcony – tym więcej ciekawych i pożytecznych wiadomości zdobywał poeta.” Proszę zwrócić uwagę, że rozmowa na temat religii mogła doprowadzić do „skręcenia karku”. Było to zatem bardzo niebezpieczne. Do literatów w pewnym momencie dosiadł się nobliwie wyglądający mężczyzna. Zainteresowały go poglądy Berlioza, jego przekonanie o tym, że życie Jezusa zostało zmyślone. Kiedy nieznajomy wspomniał o dowodach Kanta na istnienie Boga, Iwan Bezdomny zareagował okrzykiem, że należałoby tego Kanta posłać na trzy lata na Sołowki. Świadczy to o skali indoktrynacji społeczeństwa w Rosji Radzieckiej. Na Wyspach Sołowieckich znajdował się najbardziej znany obóz karny. Przybysz nie tylko przekonywał literatów do tego, że Jezus istniał naprawdę, ale wspomniał także o wydarzeniach, które miały dopiero nastąpić. Ostatnie słowa cudzoziemca, jak go sobie w myślach określali Berlioz i Bezdomny, były początkiem opowieści o Piłacie i Joszui Ha-Nocri. Była to część powieści mistrza, o czym czytelnik dowie się później. Drugi rozdział Akcja toczy się w Jerozolimie i jest autorskim ujęciem wydarzeń, o których mówiły Ewangelie. Poncjusz Piłat przesłuchał wędrownego filozofa Joszuę Ha-Nocri. Dowiedział się, że jego słowa o zburzeniu świątyni miały charakter przenośny. Tak naprawdę oskarżony nie podburzał ludu do niszczenia czegokolwiek. Przyczyną nieporozumienia i oskarżeń były zapiski prowadzone przez Mateusza Lewitę, poborcę podatków. Piłat postanowił skazać Joszuę na więzienie nieopodal jego siedziby nad Morzem Śródziemnym, co dałoby mu możliwość prowadzenia z wędrownym myślicielem jeszcze wielu rozmów. Joszua bardzo zainteresował rzymskiego dostojnika. Widział, że wiele jego obserwacji ludzkiej natury ujmowało istoty problemów. Niestety, sekretarz prokuratora podał mu dokument zawierający oskarżenie o zniewagę majestatu. W tym samym czasie w Jerozolimie doszło do zabicia kilku żołnierzy. Joszua potwierdził, że rozmawiał z Judą z Kiriatu i mówił, że nadejdzie czas, gdy żadna władza nie będzie już potrzebna, ponieważ nastąpi królestwo prawdy i sprawiedliwości. Piłat wiedział, że tym razem nie może potraktować łagodnie więźnia i musi skazać go na śmierć. Zachowanie prokuratora wskazywało, ze nie ufał nikomu ze swego otoczenia. Mógł przypuszczać, że jego wrogowie czekają na okazję, by złożyć donos komuś wpływowemu w samym Rzymie. Piłat podjął jeszcze jedną próbę ocalenia Joszui. Ponieważ filozof oskarżony był przez Sanhedryn, starszyźnie kapłanów w związku ze świętem Paschy przysługiwało prawo ułaskawienia jednego z więźniów skazanych przez przedstawiciela władz cesarstwa. Kaifasz pomimo wyraźnych sugestii Piłata oświadczył, że uwolnią Bar Rawana, który był przestępcą o wiele groźniejszym. Ujawnił się konflikt między Piłatem i Kaifaszem. To starcie wygrał jednak Kaifasz. Trzeci rozdział Nieznajomy zakończył opowieść, potwierdzając, że Ewangelia mija się z prawdą. Zapewnił, że był obecny przy rozmowie Piłata z kapłanem. Berlioz coraz bardziej podenerwowany postanowił powiadomić odpowiednie władze. Doszło do przepowiedzianego mu wypadku. Poślizgnął się na wylanym oleju, wpadł pod tramwaj, który obciął mu głowę. Rozdział czwarty Bezdomny był wstrząśnięty. Spełnienie się tego, co zapowiedział cudzoziemiec sugerowało, że sam zorganizował zamach na życie Berlioza. Próbował ścigać podejrzanego, któremu już ktoś towarzyszył. Dołączył do nich wielki jak wieprz czarny kot. Iwan zobaczył, jak zwierzak chciał wejść do tramwaju. Autor wprowadził elementy groteski. Kot próbował zapłacić za bilet. Nikt nie dostrzegł w tej sytuacji niczego dziwnego. Iwan kontynuował pościg. Po drodze skradł komuś święty obrazek i gromnicę. Kiedy rzucił się do rzeki, cały czas szukając niebezpiecznych osobników, zostawił ubranie na brzegu. Gdy wrócił pozostało z niego niewiele. Poeta podjął decyzję o udaniu się do Gribojedowa. Rozdział piąty Oto próbka prozy Bułhakowa: „Dom ów nazywano „Domem Gribojedowa”, ponieważ jego właścicielką była niegdyś jakoby ciotka pisarza Aleksandra Gribojedowa. Była jego właścicielką czy też nie była – tego dokładnie nie wiemy, zdaje się nawet, że Gribojedow nie miał chyba żadnej takiej ciotki-posesjonatki… Dom ów wszakże takie nosił miano. Co więcej, pewien moskiewski blagier opowiadał, że jakoby na pierwszym piętrze tego domu, w okrągłej sali kolumnowej, znakomity pisarz miał czytać tej właśnie rozpartej na kanapie ciotce fragmenty „Mądremu biada”. A zresztą diabli to wiedzą, może i czytał, nie jest to takie ważne.” Dom Gribojedowa był siedzibą Stowarzyszenia Moskiewskich Literatów, Massolitu. Wyjaśnienie jego nazwy pełne jest wątpliwości, czego narrator nie ukrywa. Powołuje się na jakiegoś blagiera, mówi, że Gribojedow nie miał bogatej ciotki. Dużo tu wszelkich „może”, „zdaje się”, „jakoby”. I jeszcze ten jakże wymowny tytuł powieści „mądremu biada”, czyli: im jesteś mądrzejszy, tym gorzej dla ciebie. Po co więc ta opowieść? Prawdopodobnie wymyślona została po to, by stworzyć pozór legalnego przejęcia domu przez Massolit. Naprawdę przecież sowiecka władza kradła wszystko, odbierając majątki dawnym właścicielom, a ich samych skazując na nędzę, w najlepszym razie. Komuniści potrzebowali tak zwanych inżynierów dusz, czyli usłużnych literatów odpowiednio przedstawiających najnowszą historię, wielkie przemiany, nową rzeczywistość porewolucyjnej Rosji. Poeci, pisarze, dramaturdzy byli zatem korumpowani. W Gribojedowie znajdowała się najlepsza restauracja w mieście, podawano w niej najbardziej wyszukane potrawy, a stołować się w niej mogli tylko ci, którzy posiadali legitymację Massolitu. W gospodarce centralnie zarządzanej nawet papier do maszyny do pisania (komputerów nie było) reglamentowano. Dostać można go było w Gribojedowie. To nie wszystko, grała tu gościom orkiestra jazzowa, a oficjalnie w ZSRR jazz był potępiony jako owoc amerykańskiej imperialistycznej kultury. Literaci otrzymywali prawo do uczestniczenia w zajęciach rekreacyjnych, sportowych, mogli dostać prawo do bezpłatnego pobytu w domach pracy twórczej, na przykład w Jałcie, ówczesnym kurorcie nad Morzem Czarnym. O przywilejach literatów wiedzieli nieliczni, ponieważ mogłyby wywołać społeczny gniew. Życie w komunistycznym państwie było szare, przygnębiające. Ludzie dusili się w przepełnionych mieszkaniach, po kilka rodzin, z jedną wspólną kuchnia i łazienką. Zaopatrzenie w sklepach nie dawało nawet małej szansy na urozmaicone wyżywienie. Co innego w Gribojedowie. Tu literaci rozkoszowali się potrawami, które kiedyś gościły na stołach arystokracji i burżuazji. Obraz Gribojedowa sam w sobie jest mocnym oskarżeniem władzy pełnej hipokryzji i kupującej sobie usługi inteligencji. Resztę społeczeństwa wzywano do wyrzeczeń, uległości, wpajano dogmat równości i zastraszano. W Gribojedowie dobrą zabawę literatów przerwała wiadomość o śmierci Berlioza w wyniku wypadku oraz pojawienie się Iwana Bezdomnego w niepełnym, delikatnie mówiąc, stroju, ze świętym obrazkiem przypiętym do koszuli i zapaloną świecą w dłoniach. Wezwano milicję, by odwieźć artystę do szpitala dla chorych psychicznie. Rozdział szósty Akcja zaczyna się w szpitalu, do którego oprócz milicjantów odwiózł Iwana poeta Riuchin. Iwan opowiedział o wydarzeniach od spotkania nieznajomego na Patriarszych Prudach. Historia o zagranicznym konsultancie, strój, zachowanie Bezdomnego sprawiły, że lekarz zdiagnozował u niego schizofrenię. Kazał zamknąć w izolatce. Riuchin nabrał jednak wątpliwości, czy Iwan naprawdę jest w stanie obłędu, zwłaszcza że ubezwłasnowolniony powiedział mu kilka słów prawdy, którymi Riuchin naprawdę się przejął. Gdy wracał ciężarówką do Gribojedowa, głęboko je przeżywał. Iwan powiedział mu, że podszywa się pod proletariusza, jest nieszczery i że nic nie osiągnie. Trzydziestodwuletni Riuchin czuł się fatalnie. Jedyne jego dokonania to okolicznościowe wiersze z okazji świąt państwowych. Rozdział siódmy Stiopa Lichodiejew, dyrektor Teatru Varietes dzielił mieszkanie z Berliozem. Narrator opisał to mieszkanie jako niezwykłe z tego powodu, że ludzie otrzymujący tu prawo do zamieszkania znikali w dziwny sposób. Stiopa odczuwał skutki pijaństwa z poprzedniego dnia, gdy pojawił się u niego Woland, przedstawił jako profesor czarnej magii, z którym rzekomo dyrektor Teatru Varietes podpisał wczoraj kontrakt na siedem występów. Woland pokazał mu dokument podpisany przez Stiopę i przypomniał uzgodnienia ze Stołeczną Komisja Nadzoru Widowisk. Mężczyzna nie mógł tych faktów przypomnieć sobie. Zobaczył też dziwnych towarzyszy profesora. Jednym z nich był kot. Dyrektor usłyszał, że jego pomoc domowa została wysłana na urlop do Woroneża. Kiedy przybył czwarty członek świty Wolanda, Azazello, Stiopa został ze swego mieszkania wygnany i magiczną mocą wysłany do Jałty. Rozdział ósmy Przedstawia pierwszy dzień Iwana w szpitalu psychiatrycznym. Profesor Strawiński wysłuchał uważnie opowieści młodego poety o znajomym Piłata i śmierci Berlioza. Zapewnił, że może go wypuścić z oddziału, by udał się niezwłocznie na milicję w sprawie groźnych przestępców, ale najprawdopodobniej szybko zostanie tu odwieziony z powrotem. Rozdział dziewiąty Nikanor Iwanowicz Bosy, prezes spółdzielni mieszkaniowej, do której należał lokal zajmowany przez Berlioza, uczestniczył w komisyjnym zabezpieczeniu rękopisów nieboszczyka. Trzy pokoje należące kiedyś do zamożnej wdowy po jubilerze wróciły do zasobów spółdzielni. Domyślać się możemy, że resort bezpieczeństwa przejął materiał do śledztwa, a znikanie lokatorów było związane z działalnością NKWD a może i walką o szczupłą substancję mieszkaniową w Moskwie. Donos na kogoś mógł prowadzić do przejęcia lokum. Nikanor Bosy natychmiast po rozejściu się wiadomości o śmierci Berlioza zaczął przyjmować dziesiątki podań o przydzielenie trzech pokoi, które wcześniej należały do Berlioza. Bosy ponownie odwiedził mieszkanie przy Sadowej, ale nie zastał w mieszkaniu nikogo oprócz dziwnego jegomościa, który, o czym na podstawie opisu wyglądu czytelnik już wie, należał do grupy Wolanda. Osobliwy niespodziewany gospodarz mieszkania przedstawił się jako tłumacz Wolanda, Korowiow. Zapewnił, że nieobecny Stiopa Lichodiejew udostępnił cudzoziemcowi swoje mieszkanie. Bosy mógł wyjąć nawet ze swojej teczki list od Stopy w tej sprawie. Oczywiście, nie pamiętał, by kiedykolwiek taką korespondencję odbierał i czytał. Tłumacz zaproponował wynagrodzenie dla spółdzielni za wynajem lokalu, szybko sporządził w dwu egzemplarzach umowę, dał do podpisania Wolandowi przebywającemu w sypialni. Wręczył bilety na przedstawienie i paczkę rubli w ramach łapówki. Bosy wychodząc pomyślał, że tłumacz dostał się do gabinetu Berlioza bez złamania pieczęci. Dotarł do siebie, ukrył paczkę z pieniędzmi i zasiadł do obiadu. Ponieważ Woland uznał, że Bosy to krętacz i szubrawiec, tłumacz zadzwonił złożyć donos na prezesa spółdzielni. Przedstawił się jako Kwascow i powiedział, że Bosy handluje walutą. Szybko pojawili się u prezesa funkcjonariusze. W przewodzie wentylacyjnym znaleźli schowany tam przez mężczyznę pakunek. Były w nim ruble, które teraz stały się już dolarami. W teczce Bosego nie było natomiast ani paszportu cudzoziemca, ani umowy, ani biletów. Nie mógł udowodnić ani słowa ze złożonych zeznań. Służby aresztowały też samego Kwascowa, który rzekomo wiedział o walucie. Rozdział dziesiąty Akcja rozgrywa się w Teatrze Varietes. Administrator Warionucha i dyrektor finansowy Rimski zastanawiali się, gdzie jest Stiopa Lichodiejew, który przyniósł do podpisania dzień wcześniej umowę dotyczącą występu maga. Występ miał odbyć się tego dnia, a Wolanda nikt nie widział. Tytuł przedstawienia niósł zapowiedź seansu czarnej magii i jej całkowitego zdemaskowania. Mężczyźni odebrali telegram z Jałty z wiadomością, że pojawił się tam poszukiwany dyrektor teatru. Przyszła po chwili druga depesza z prośbą o potwierdzenie tożsamości Stiopy. Nadawca napisał o hipnozie Wolanda. Mężczyźni byli kompletnie zdezorientowani. Wydawało im się, że zaginiony nie mógł znaleźć się nagle w Jałcie po tym, gdy tuż przed tym z nim rozmawiali. Skąd jednak nadawca depeszy wiedzieć mógł o Wolandzie? Trzeci telegram był jeszcze bardziej tajemniczy: znajdowały się w nim pisane odręcznie litery. Charakter pisma potwierdzić miał tożsamość Stiopy, który domagał się zarządzenia obserwacji Wolanda. Dzień wcześniej wieczorem Stiopa osobiście pojawił się w gabinecie Rimskiego z umową. Jak mógł następnego dnia być około południa w Jałcie, ponad półtora tysiąca kilometrów dalej, i to w dodatku, jak mówił tekst pierwszego telegramu, bez butów, w samej koszuli nocnej? Rimski wysłał wiadomość na komendę milicji w Jałcie, podając fakty, a Warionuchę poprosił o zawiezienie wszystkich depeszy tam, gdzie mieli się tym martwić. Należy sądzić, że odbiorcami byłyby odpowiednie służby. Zadzwonił Korowiow, by uzgodnić godziny występu. Kolejna depesza przyszła od Stiopy, który prosił o pięćset rubli na bilet powrotny do Moskwy. Warionucha został napadnięty w drodze do właściwego urzędu, zabrano mu telegramy, został zaniesiony do mieszkania przy Sadowej. Rozdział jedenasty Iwan Bezdomny próbował przygotować pismo powiadamiające milicję o niebezpiecznym cudzoziemcu. Powoli jednak wracał mu wewnętrzy spokój, zaczynał rozumieć, że niepotrzebnie tak się przejmował wszystkim i pościg za nieznajomym był kompletnie niepotrzebny, podobnie jak wzburzenie w związku ze śmiercią Berlioza. Usłyszał głos przypominający brzmieniem bas konsultanta – cudzoziemca, odpowiadający na jego wewnętrzne pytanie: „na kogo wyszedł?” Na durnia – usłyszał. W jego pokoju pojawił się też gość. Rozdział dwunasty Rimski był zaniepokojony nieobecnością Warionuchy. Rozpoczął się spektakl. Występowała między innymi grupa Wolanda. Na oczach dwu i pół tysiąca widzów kot oderwał głowę konferansjerowi, po czym na prośbę widowni przytwierdził ją z powrotem. W powietrze nad głowy widzów i do ich rąk popłynęły tak zwane czerwońce, czyli dziesięciorublówki. Jeden z gości domagał się demaskacji magii i wtedy Korowiow występujący jako Fagot powiedział o tym, że Arkadiusz Apołlonowicz, ów niecierpliwy widz, zamiast na posiedzeniu komisji był w odwiedzinach u pewnej artystki, co obecną na widowni jego małżonkę poważnie wzburzyło. Przedstawienie grupy Wolanda zakończyła wymiana starej odzieży dam na zupełnie nowe, markowe sukienki. Każda z pań mogła coś dla siebie wybrać i większość chętnie z tego korzystała. Rozdział trzynasty Gość Iwana wszedł przez balkon i zaczął z nim rozmowę. Kiedy dowiedział się, że Bezdomny to poeta, spytał go, czy pisze dobre wiersze. Kiedy Iwan przyznał, że okropne, towarzysz poprosił go, by tego nie robił. Historia z cudzoziemcem na Patriarszych Prudach i śmierć Berlioza ogromnie go zainteresowały. Stwierdził, że wszystko to przewidział. Powiedział Iwanowi, że spotkał szatana i że spotkanie to i tak dobrze się dla niego skończyło. Żałował tylko, że na miejscu Berlioza nie był krytyk Łatuński lub literat Laurowicz. Mistrz, tak przedstawił się Iwanowi, chętnie sam porozmawiałby z szatanem. Wiele za to by oddał. Zapewnił młodego poetę, że szatan na pewno w Moskwie nieźle narozrabia, ale nikt mu w tym nie jest w stanie przeszkodzić. Mistrz wyjawił, że pisał powieść o Piłacie z Pontu. Opowiedział, jak po wygraniu stu tysięcy rubli porzucił pracę w muzeum i tłumaczenia oraz jak rozpoczął pisanie powieści. Minionej wiosny na ulicy spotkał kobietę, która miała wyraz głębokiej samotności w oczach, niosła żółte kwiaty, a on miał pewność, że kocha ją całe życie. Rozpoczęli rozmowę. Spotykali się później wielokrotnie, potajemnie została jego żoną. Spędzali z sobą całe dnie, zaczęła nazywać go mistrzem, czytała powieść i wróżyła mu sławę. Kiedy zaniósł swoje dzieło do wydawnictwa, dowiedział się, że nie zostanie opublikowane. Sekretarz redakcji zadawał mu dziwne pytania, między innymi, kto podsunął mu tak niedorzeczny temat. Z powieścią mistrza zapoznali się krytycy Aryman i Łatuński oraz literat Laurowicz. Podniszczony tekst mu zwrócono. Mistrz popadł w rozpacz, ktoś opublikował fragment jego dzieła, ale wtedy Aryman, Łatuński i Laurowicz rozpoczęli na łamach prasy walkę z jego powieścią, przestrzegali przed ukrytą apologią Jezusa Chrystusa, potępiali piłatyzm. Nastał zły czas. Kochający się ludzie mieli przed sobą jako perspektywę przyszłości tylko wpatrywanie się w ogień w kominku. Małgorzata obwiniała się, że zachęciła mistrza do publikacji fragmentu. Zamieszkał wtedy u niego Alojzy Mogarycz, który nie przypadł do gustu ukochanej pisarza. Pisarz go jednak polubił. Nowy znajomy przeczytał powieść o Piłacie i pomagał rozeznać się autorowi w głosach krytyki, których wciąż nie brakowało. Małgorzata zachęcała ukochanego do wyjazdu na południe. Ociągał się z tym. Kiedy zapewniła, że sama kupi mu bilet, wypłacił wszystkie pieniądze, które pozostały mu z wygranej i przekazał Małgorzacie. Pewnej złej nocy mistrz spalił powieść, wszystkie maszynopisy i rękopisy. Kiedy przyszła do niego ukochana, z ognia mogła wydobyć tylko jeden niespalony rozdział. Powiedziała, że musi rozstać się z mężczyzną, który nigdy jej nie skrzywdził i nie chce, by zapamiętał, że uciekła od niego w nocy. Obiecała, że wróci rano. Kwadrans po jej wyjściu zapukali do jego okienka. Tę część opowieści mistrz szeptał Iwanowi na ucho. Potem stracił mieszkanie, był bezdomny, zachorował, trafił do szpitala. Mimo zapewnień profesora Strawińskiego nie wierzy w swój powrót do zdrowia. Choć mógł powiadomić Małgorzatę, gdzie jest o co się z nim działo, nie zrobił tego. Chory umysłowo nie może przecież nikogo uszczęśliwić. Możemy się domyślać, że mistrz na jesieni trafił do aresztu, a wypuszczony nie mógł już odzyskać psychicznej równowagi. Trafił do kliniki zimą. Bułhakow nie napisał wprost o uwięzieniu mistrza. Warto wyjaśnić, że gdy publicznie zaczęto krytykować utwór i pojawiło się też w związku z nim pojęcie „piłatyzmu”, niczego dobrego to nie wróżyło. Publiczna „nagonka” mogła poprzedzać proces i skazanie na odbycie surowej kary. Nie dziwi więc, że autor przeżył załamanie. Rozdział czternasty Rimski po spektaklu na ulicy usłyszał odgłosy awantury. Panie, które wyszły z teatru ubrane w stroje od Fagota, znajdowały się teraz w samej bieliźnie. Milicja już sprawnie zajmowała się tym problemem. Rimski chciał z kimś połączyć się telefonicznie, ale kiedy zadzwonił telefon usłyszał groźbę, by tego nie robił. Nagle w jego gabinecie pojawił się Warionucha, ale dziwnie się zachowujący. Opowiedział, że pobyt Stiopy w Jałcie był zmyślony i że spił telegrafistę w Puszkinie pod Moskwą, by mógł wysyłać fałszywe telegramy. Teraz miał być rzekomo w izbie wytrzeźwień. Rimski cieszył się z tych ekscesów dyrektora teatru, ponieważ nienawidził go i liczył, że pozbędzie się Stiopy raz na zawsze. Zaczął jednak wątpić w prawdomówność Warionuchy. Dostrzegł też ku swemu przerażeniu, że administrator nie rzuca cienia. Do gabinetu przez okno próbowała dostać się trupioblada dziewczyna. Na szczęście zapiał kogut. Warionucha i dziewczyna odlecieli. Kompletnie siwy Rimski wybiegł z budynku i kazał wieźć się na dworzec. Tu zażądał biletu do Leningradu i zniknął ze stacji wraz z ekspresem. Rozdział piętnasty Do szpitala dla psychicznie chorych przywieziono Nikanora Bosego, który zapewniał, że zetknął się z siłą nieczystą. Krzyczał głośno, ze brał łapówki i meldował za pieniądze, ale dolarów nie brał. „ci, do których to należało”, a których, zauważmy nigdy narrator nie nazywa wprost, pojechali do mieszkania przy Sadowej, ale tam żadnego Korowiowa nikt na oczy nie widział. Krzyki o sile nieczystej wzburzyły także przebywającego w szpitalu Iwana i mężczyznę, który pytał, gdzie jest jego głowa, a był to konferansjer z teatru, któremu w teatrze najpierw diabelskie trio głowę oderwało od tułowia, a potem przytwierdziło. Nikanor Iwanowicz Bosy miał po uspokajającym zastrzyku dziwny, groteskowy sen, którego głównym motywem były zdobywane nielegalnie i przechowywane dolary. Posiadanie obcej waluty groziło w ZSRR poważnymi konsekwencjami. Rozdział szesnasty Zawiera opis męki i śmierci Jeszui oraz pozostałych skazańców. Konających pilnowali rzymscy żołnierze. Mateusz Lewita myślał o tym, by podczas transportu na wzgórze przedrzeć się do wózka z Joszuą i zabić go, by nie cierpiał. Kiedy spoza kordonu żołnierzy spoglądał na niewinnego Joszuę, modlił się do Boga o rychłą śmierć dla niego. Nic się nie stało, więc wzburzony Lewita zaczął przeklinać Boga. Wtedy nadciągnęła burza, pojawił się trybun z przełożonym służby świątynnej, porozmawiał z dowódcą centurii i skazańcom skrócono mękę. Mateusz ściągnął ciało Joszui z krzyża po odejściu żołnierzy i zniknął razem z nim. Rozdział siedemnasty W teatrze po wczorajszym spektaklu panowała wśród pracowników dezorientacja. Najstarszy rangą był księgowy Wasilij Stiepanowicz Łastoczkin. Nikt nie wiedział, gdzie jest Warionucha, Rimski, Lichodiejew. W teatrze męża szukała zrozpaczona żona Rimskiego. Do teatru przybyli śledczy, nawet pies tropiący. Śladu po Wolandzie nie było nigdzie. Żadna instytucja nie posiadała na jego temat informacji, co wydawało się zupełnie niemożliwe. Trzeba było nazwać rzeczy po imieniu: dyrektor, administrator i dyrektor finansowy zaginęli. Księgowy Łastoczkin postanowił złożyć raport o zajściach z dnia poprzedniego w Komisji Nadzoru Widowisk i Rozrywek Lżejszego Gatunku. Żaden z taksówkarzy nie chciał go zawieźć na miejsce. Skarżyli się, że pieniądze, którymi im ludzie płacą, szybko zamieniają się w bezwartościowe papierki. Był to efekt sztuczek magika w teatrze. Na miejscu księgowy zobaczył, że zamiast przewodniczącego komisji, Prochora Piotrowicza jest tylko jego ubranie bez ciała, które jednak zachowywało się, jakby było człowiekiem. Garnitur z koszulą i krawatem wykonywał ruchy, jakby pisał. Słychać było też głos przewodniczącego, ale sam zniknął. Sekretarka opowiedziała o wizycie kota, który przegnany z gabinetu zemścił się na przewodniczącym. Łastoczkin udał się do oddziału komisji, licząc, że tam coś załatwi, ale zastał jej pracowników w dziwnym stanie. Śpiewali pomimo swej woli. Okazało się, ze zostali odwiedzeni przez Korowiowa. Milicja podejrzewała działanie hipnozy. Personel został odwieziony ciężarówkami do kliniki profesora Strawińskiego. Gdy księgowy dotarł wreszcie do wydziału finansowego, by wpłacić utarg z poprzedniego dnia, ponad dwadzieścia jeden tysięcy rubli, z jego paczki wysypały się zagraniczne banknoty. Został natychmiast aresztowany. Rozdział osiemnasty Do Moskwy przybył wuj Berlioza, Maksymilian Andriejewicz Popławski, człowiek wykształcony i szanowany, który jednakowoż bardzo chciał zamieszkać w stolicy. Przyjechał do Moskwy, gdyż od krewnego otrzymał telegram o jego śmierci i pogrzebie mającym odbyć się w piątek. Podejrzewał, że musiała zajść jakaś pomyłka. Wiedział, że jeśli Berlioz nie żyje naprawdę, to zwolniło się jego mieszkanie i że jest to znakomita okazja, by spełnić marzenie o przenosinach do Moskwy. W lokalu administracji przy Sadowej niczego nie mógł jednak załatwić Zastał jednego pracownika, prezesa nie było, sekretarza także, a i obecny członek zarządu wkrótce także z kimś wyszedł. Prawdopodobnie został zabrany na przesłuchanie, choć narrator tego nie powiedział wprost. Popławski udał się do mieszkania siostrzeńca i tam mu otworzono. W środku był mężczyzna, Korowiow i duży kot. Pierwszy z asysty Wolanda opłakiwał zmarłego Berlioza, a kot wylegitymował gościa i kazał mu wracać do Kijowa. Wyprowadził gościa Asasello i zepchnął ze schodów. Minął go śpieszący na górę bufetowy z teatru, Andrzej Fokicz, który czuł się oszukany i chciał wyrównać sobie stratę. Niósł papierki, jakimi mu zapłacono. Wcześniej były to pieniądze rozrzucane na widownię przez artystów. Przyjął go Woland z asystentami. W trakcie rozmowy wypomniano mu oszustwa i podawanie nieświeżej żywności. Przepowiedziano bufetowemu śmierć, która nastąpi za dziewięć miesięcy. Andrzej Fokicz przyznał się do posiadania nie lada majątku. Kiedy wyjął z paczki papierki, zobaczył, że znów są to banknoty. Dręczony, straszony i wykpiwany jak poprzedni gość kierownik bufetu uciekł. Przerażony informacjami o swej chorobie trafił do profesora Kuźmina, który też poddany został działaniu czarów, po tym, jak pacjent wyszedł zostawiwszy hojne wynagrodzenie. DRUGA CZĘŚĆ Rozdział dziewiętnasty Otwiera go wezwanie narratora skierowane do czytelnika, by podążał za nim. Narrator lekko ironicznie mówi o prawdziwej wielkiej miłości Małgorzaty, relacjonując wydarzenia, o których opowiadał mistrz Iwanowi w szpitalu. Małgorzata mieszkała w części willi położonej w pięknym miejscu, miała wspaniałego męża, wybitnego specjalistę, który bardzo o nią dbał. Ich znajomymi byli bardzo interesujący ludzie. Nie brakowało jej pieniędzy i nie musiała pracować. Narrator zaznacza, że cierpiała jednak, a mistrza po prostu pokochała. Kiedy nie zastała go już w jego mieszkaniu, wróciła do willi i żyła tam dalej, ponieważ, na szczęście, jak zaznacza narrator, z mężem nie zdążyła się rozmówić. Trudno nie dostrzec w jej zachowaniu odrobiny wygodnictwa i nieszczerości wobec małżonka, ale nie przeszkadza to narratorowi wygłaszać peanów na cześć wielkiej, prawdziwej miłości. Wyrzucała sobie niczym Mateusz Lewita z powieści mistrza, że przybyła za późno. Nie wiedziała, czy jej ukochany pisarz w ogóle żyje. Narrator sugeruje, że przecież nie zapobiegłaby temu, co nastąpiło. Przypomnijmy, mistrz najprawdopodobniej został aresztowany, a po załamaniu nerwowym już do zdrowia nie wrócił. Małgorzata żyła dalej aż do dnia, kiedy przyśnił się jej po raz pierwszy mistrz. Natasza, służąca opowiadała jej o niezwykłym spektaklu i dziwacznych wydarzeniach po nim. Podobne niewiarygodne historie słyszała w trolejbusie. Kiedy siedziała na ławce pod murem Kremla, dostrzegła kondukt pogrzebowy. Jakiś nieznajomy powiedział jej, że w trumnie znajduje się ciało Berlioza, przewodniczącego Massolitu, ale że skradziono z niej głowę. Tajemniczy jegomość ujawnił, że zna myśli Małgorzaty, wie, jakie pamiątki po mistrzu przechowuje. Zaprosił ją na spotkanie z pewnym cudzoziemcem. Miała poważne wątpliwości. Asasello wręczył jej pudełeczko i o w pół do dziesiątej kazał nasmarować zawartą w nim maścią twarz i ciało, a o dziesiątej być w pobliżu telefonu. Zapowiedział, ze zostanie dostarczona na miejsce spotkania bez żadnych kłopotów. Rozdział dwudziesty Małgorzata o oznaczonej porze wsmarowała krem, który trzydziestolatce przywrócił urodę dwudziestolatki. Stała się młodsza także psychicznie. Napisała pożegnalny list do męża, w którym przyznała, że jest teraz wiedźmą. Zakpiła z Mikołaja Iwanowicza, poważnego sąsiada, a Nataszy, swej służącej podarowała ubrania. Zadzwonił Asasello, przekazał wskazówki, kazał wypowiedzieć zaklęcie i polecieć na południe. Małgorzata poleciała na miotle. Rozdział dwudziesty pierwszy Podczas lotu Małgorzata natknęła się na budynek, w którym mieszkanie zajmował krytyk Łatuński, jeden z tych, którzy zniszczyli jej ukochanego i uniemożliwili wydanie powieści. Zdewastowała je. Kiedy znów unosiła się nad miastem upojona nowym nieznanym doświadczeniem, dotarła do niej Natasza, służąca, która także natarła się magicznym kremem z podobnym skutkiem. Gdy nieoczekiwanie pojawił się w mieszkaniu Mikołaj Iwanowicz i składał jej nieodpowiednie propozycje, dotknęła go kremem, w skutek czego zamienił się w wieprza, którego teraz w powietrzu dosiadała. Małgorzata opuszczona przez Nataszę dotarła za miasto i tu zjawił się po nią kabriolet prowadzony przez gawrona. Rozdział dwudziesty drugi Bohaterka ostatecznie dotarła z Asasellem do mieszkania przy Sadowej. Korowiow powiedział, że messer wydaje bal pełni księżyca nazywany balem stu królów i potrzebuje odpowiedniej gospodyni. Po chwili przyjął ją szatan we własnej osobie w asyście Asasella, Helli i kota. Doszło do prezentacji, a Małgorzata poznała jeszcze Abbadona angażującego się w wojny, patrona zniszczenia i śmierci. Sama zrobiła na Wolandzie dobre wrażenie. Rozdział dwudziesty trzeci Małgorzatę wykąpano we krwi, nałożono łańcuch z medalionem przedstawiającym pudla. To nawiązanie do „Fausta” Goethego, ponieważ Mefistofeles pojawił się jako pudel w jego pracowni. Kot Behemot i Korowiow zaczęli okazywać jej wielki szacunek i nazywali królową. Korowiow poinstruował ją, by wszystkich gości traktowała jednakowo i nikogo nie wyróżniała, każdemu okazując zainteresowanie. Małgorzata powitała najpierw orkiestrę, a później kolejno wszystkich gości, wśród których byli zdrajcy, fałszerze, mordercy, deprawatorzy, samobójcy, kaci, tajniacy, konfidenci obojga płci. Wśród nich była także Frieda, która zabiła swoje dziecko i co dzień za karę jej o tym przypominano. Królowa ją zapamiętała. Wśród postaci na balu były też zwierzęta w roli personelu, muzyków i atrakcji. Woland miał przez chwilę w dłoniach głowę Berlioza. Zadecydował, że inteligent otrzyma to, w co wierzył, czyli zamieni się w nicość. Przybył przed oblicze szatana także baron Meigel, którego Małgorzata w Moskwie widywała. Szatan przepowiedział mu rychłą śmierć. Bal dobiegł końca. Rozdział dwudziesty czwarty Woland i jego asystenci zjedli wraz z Małgorzatą kolację. Baron został zabity, ponieważ pełnił rolę szpicla, donosiciela. Bohaterowie byli świadomi, że na zewnątrz jest kilka osób obserwujących dom. Pełna czarnych myśli kobieta nie chciała o nic prosić, a po wyjściu od szatana mogła tylko utopić się. Nie miała dokąd wrócić. Woland poprosił, by wypowiedziała jedno życzenie. Poprosiła o uwolnienie Friedy. Dzieciobójczyni wybaczono. Woland postanowił spełnić jeszcze jedną jej prośbę. Chciała, by zwrócono jej mistrza. Pojawił się natychmiast. Wyjaśnił, gdzie przebywał. Twierdził, że lepiej będzie, jeśli Małgorzata zacznie życie bez niego. Ukochana powiedziała, że musi być ostrożny, ponieważ naprawdę stoi przed szatanem. Małgorzata marzyła o powrocie do miejsca, gdzie spędzali razem czas. Mistrz powiedział, że to już niemożliwe, ponieważ żyje tam ktoś inny. Wkrótce przywołany został Alojzy Mogarycz. Wypomniano mu złożenie donosu na pisarza w celu przejęcia jego mieszkania. Został wyrzucony za drzwi. Woland zapewnił, że z dziecinną łatwością pozmienia wpisy w dokumentach meldunkowych i unicestwi historię choroby mistrza. W tajemniczy sposób w jego dłoniach pojawiła się też powieść, którą autor spalił. Przyszła Natasza z prośbą do Małgorzaty. Chciała na zawsze zostać już wiedźmą. Jej życzenie zostało spełnione. Od roli wampira uwolniony został Warionucha, choć, oczywiście, pouczono go, że nie wolno przez telefon nikomu ubliżać i kłamać. Sąsiad zamieniony w wieprza także został odesłany do domu. Mistrz cały czas twierdził, że nie ma przed nim żadnej przyszłości. Niczego już do życia nie chciał. Wobec tego Małgorzata poprosiła o odesłanie ich do lokalu, który niegdyś zajmował pisarz. Woland dał jej nie tylko tekst powieści, ale też złotą podkowę. Kiedy całe towarzystwo opuszczało lokal przy Sadowej, minęli Annuszkę, przez którą zginął Berlioz. Zajmowała się rozwożeniem czegoś w bańce. Najprawdopodobniej był to alkohol. Na krótko przywłaszczyła sobie zgubioną podkowę, ale została jej szybko odebrana. Otrzymała w zamian jakieś banknoty. Małgorzata z mistrzem dotarli do domu. Rozdział dwudziesty piąty Procurator obserwował burzę, a wkrótce przyjął tajemniczego człowieka wykonującego poufne zadania. Ów mężczyzna był świadkiem kaźni, miał też na swoje usługi obserwatorów w okolicy. Piłat pytał go, czy jakieś niepokoje towarzyszyły wykonaniu kary na przestępcach. Był ciekaw, czy ułaskawiony przez Kaifasza Bar Rabban może być niebezpieczny. Wyraził też niechęć do przebywania w Jeruszalaim. Narzekał na klimat, architekturę, dziwaczne kulty, magię, trudne do pojęcia święta, a także na donosy, z których połowa obciążała jego. Chciał wiedzieć, czy podano skazańcom napój. Przybysz powiedział, że Ha-Nocri go nie przyjął. Piłata to zdziwiło i pytał, czy filozof nie próbował głosić jakichś nauk. Informator odrzekł, że powiedział jedynie, iż za najgorszą z ludzkich ułomności uważa tchórzostwo. Procurator nakazał usunąć ciała i dyskretnie pochować. Komendant tajnych służb, bo tak został tajemniczy gość Piłata przez niego nazwany, potwierdził, że Juda z Kiriatu będzie wynagrodzony przez Kaifasza. Przypomnijmy, że Juda namówił Joszuę do wypowiedzi na temat władzy, co posłużyło później jako powód wysunięcia najpoważniejszego oskarżenia przeciwko filozofowi. Piłat przekazał swojemu podwładnemu, że przyjaciele Joszui Ha-Nocri zamierzają zasztyletować Judę, a pieniądze otrzymane przez niego zwrócić Kaifaszowi. Piłat poprosił gościa o zapobieżenie temu, by nie wybuchł skandal. Chciał, by uniemożliwić zabicie Judy. Czy jednak przypadkiem nie zasugerował gościowi czegoś zgoła odmiennego? Rozdział dwudziesty szósty Szef tajnych służb, Afraniasz nakazał urządzić pogrzeb skazańcom a sam potajemnie udał się do miasta. Odwiedził na krótko kobietę, Nisę. Rozmawiał z nią przez chwilę, po czym kobieta opuściła dom. Spotkała Judę, który opuścił dom Kaifasza. Namówiła go na schadzkę za miastem w Getsemani. Młodzieniec szedł w umówionym kierunku, myśląc, że Nisa wyprzedza go nieznacznie tak, by nikt się nie zorientował, że potajemnie się spotkają. Został napadnięty, zamordowany, a pieniądze mu odebrano. W tym czasie Piłat próbował uśmierzyć swój niepokój. Żałował, że pozwolił zabić Joszuę. Bardzo chciał kontynuować z nim rozmowę. Zrozumiał, że stchórzył i że to straszna ludzka słabość, najgorsza. Usnął na krótko i śniło mu się, że Joszua żyje, że do kaźni nie doszło. Gdy przebudził się, przybył Afraniasz, by poinformować procuratora, że nie udało mu się zapobiec morderstwu Joszui, a Kaifaszowi ktoś podrzucił trzydzieści tetradrachm, które wypłacił wcześniej Judzie. Kaifasz zaprzeczył jakoby w jego pałacu wypłacono komukolwiek pieniądze. Piłat wyraził przypuszczenie, że rozejdą się plotki, iż Juda popełnił samobójstwo. Afraniasz opowiedział o pochówku skazańców. Wspomniał o Mateuszu Lewicie. Piłat kazał go przysłać. Lewita pokazał sporządzone zapiski. Procurator zaproponował mu posadę w swojej bibliotece, ale Mateusz odmówił. Piłat uczynił mu zarzut, że nie zrozumiał wiele z nauki swego mistrza i przypomniał, że Joszua przed śmiercią powiedział, że nikogo nie wini. Mateusz odgrażał się, że zabije Judę, ale Piłat powiedział, że Ha-Nocri miał więcej wyznawców w mieście, bo ktoś już młodzieńca zasztyletował. Na pytanie Lewity, kto to zrobił, oświadczył, że on sam. Lewita przyjął od procuratora tylko czysty pergamin. Rozdział dwudziesty siódmy Śledczy w Moskwie próbowali wyjaśnić wszystkie zajścia ostatnich dni, próbowano ustalić, kim jest tajemniczy Woland. Odwiedzano i przesłuchiwano świadków, starano się określić przebieg niewyjaśnionych zajść, wydarzeń, skandali, zaginięć. Rimskiego znaleziono w Leningradzie i sprowadzono, Stiopa przybył z Krymu, przewodniczący Głównej Komisji Nadzoru Widowisk, Piotr Prochorowicz odnalazł się w swoim garniturze. Ku satysfakcji Iwana Bezdomnego przesłuchano także i jego w sprawie okoliczności śmierci Berlioza i udziału w tym wydarzeniu podejrzanych osobników. Żaden właściwy urząd nie potwierdzał obecności w Moskwie cudzoziemca. Sądzono zatem, że albo wszyscy padli ofiarą hipnotycznych zabiegów, albo zarząd Teatru urządził mistyfikację, by pokryć jakieś swoje niecne sprawki. Potwierdzono zaginięcie bez śladu Nataszy i Małgorzaty. Mieszkanie przy Sadowej odwiedzane przez tych, do których to należało, nie zdradzało swoich tajemnic. Kiedy napłynęły wiadomości o pojawieniu się znów w nim podejrzanych, skierowano na miejsce odpowiednie siły. Doszło do strzelaniny, ale pociski nie wyrządziły nikomu szkody, nie zatrzymano intruzów. Co więcej, podpalili na koniec lokal. Rozdział dwudziesty ósmy Behemot i Korowiow udali się do sklepu, gdzie można było kupować za walutę i swoim zwyczajem budzili zgorszenie, popłoch i złość. Później dotarli do Gribojedowa, gdzie głośno podważali sens obowiązującej tam zasady, że wstęp mają jedynie posiadacze odpowiedniej legitymacji. O talencie literackim przecież żadne dokumenty zaświadczać nie mogą. Wpuszczeni zostali, ale wkrótce na miejscu pojawili się uzbrojeni funkcjonariusze. Pociski z ich broni znów nie zaszkodziły intruzom, którzy na odchodne podpalili dom Gribojedowa. Rozdział dwudziesty dziewiąty W wysokim budynku z góry na Moskwę spoglądał Woland. Przybył do niego Lewita, by poprosić w imieniu swego nauczyciela, by szatan zabrał mistrza do siebie i obdarzył spokojem. „On”, w imieniu którego mówi Lewita, przeczytał powieść. Prosi poprzez Mateusza, by ta, która kochała autora, mogła być z nim. Poborca podatków powiedział też, że mistrz nie zasłużył na światłość, ale na pewno na spokój. Rozdział trzydziesty W mieszkanku mistrza kochankowie spędzali miło czas. Pisarz wciąż miał skrupuły, że Małgorzata chce przy nim zmarnować swe życie. Analizował niedawne wydarzenia, przeżywał cierpienia, które stały się jego udziałem. Przybył Azazello, otruł ich winem, ale nieprzytomni byli tylko przez krótką chwilę. Potem wsiedli na trzy rumaki i ruszyli nad miasto. Mistrz poleciał z Małgorzatą do kliniki, by pożegnać się z Iwanem. Rozdział trzydziesty pierwszy Na Worobiowych Górach do Wolanda, Behemota i Korowiowa dołączył mistrz i Małgorzata. Wszyscy dosiadali czarnych koni. Kochankowie jeszcze raz spojrzeli na miasto. Rozdział trzydziesty drugi Małgorzata zauważyła podczas jazdy zachodzące zmiany w wyglądzie jeźdźców. W posępnych górach zatrzymali się. Woland zwrócił się do mistrza, mówiąc że jego powieść została przeczytana, ale nie jest ukończona. Wskazał na Piłata, który siedzi wpatrzony w księżyc i wspomina niedokończoną rozmowę z Joszuą. Dziwi się też sławie, jaką nieoczekiwanie zyskał. Małgorzata krzyknęła, by Piłata uwolnić. Messer zwrócił uwagę, że ujął się już za procuratorem ten, z którym pragnie on rozmawiać. Mistrz jednym zdaniem zakończył swój utwór. Piłat był wolny. „On” na niego czekał. Mistrz i Małgorzata udali się do wieczystego domu, by pisarz mógł zaznać spokoju. Epilog Śledztwo dowiodło, że w Moskwie grasował szajka hipnotyzerów. Próby odnalezienia ich spełzły na niczym. Ofiarą gorliwców padła niewielka liczba czarnych kotów. Warionucha stał się uprzejmy dla ludzi, nieszczęsny konferansjer porzucił swą pracę, Rimski rozstał się z Teatrem Varietes. Postacią, która na wiosnę przy świątecznej pełni księżyca cierpi szczególnie, jest dawny poeta Iwan Bezdomny, teraz nobliwy profesor w Instytucie Historii i Filozofii, Iwan Nikołajewicz Ponyriow. Cierpi na rozstrój nerwów, w nocy śni o wydarzeniach i postaciach z przeszłości i z powieści mistrza. SUPLEMENT Życie w Moskwie przynosiło ludziom poczciwym tyle zgryzot, że nawet uosobienie zła, diabeł, mógł im tylko pomóc. Wywiązywał się też ze swoich zadań określonych przez tradycję, karał nikczemników z całą surowością. Manicheizm – system religijny oparty na przekonaniu o równorzędności dobra i zła w świecie oraz o ich ciągłym ścieraniu się. Materia stworzona została przez “Złego Boga” i dlatego w sposób nieodwracalny jest ze złem powiązana. To w literackim ujęciu Bułhakowa tłumaczyć by mogło klęskę doktryny komunizmu, który przecież miał oderwać ludzi od prywatnej własności, a jak ilustruje to powieść, roi się w Moskwie od bogacących się dorobkiewiczów, oszustów, operatywnych kombinatorów. Czy Bułhakow posunąłby się do zachęcania komunistów do otwarcia się na świat duchowy? Tu znów musimy postawić wielki znak zapytania. Komunizm był filozofią materialistyczną, a w powieści pełno jest symboli kojarzących się z magią, a nawet masonerią. Piłat miał biały płaszcz z podbiciem koloru krwawnika. Alchemicy biel i czerwień, kolory przeciwstawne traktowali jako symbole wiecznych przeciwieństw panujących w kosmosie: dnia i nocy, życia i śmierci, słońca i księżyca, kobiety i mężczyzny. Motyw czerwieni zestawionej z bielą pojawia się w tekście na przykład jako wybór między winem białym a czerwonym. Okrycie rzymskiego prokuratora wskazuje, że Piłat dostępuje duchowej transformacji, według symboliki alchemików. Róża ilustruje siłę odrodzenia i dążenia do perfekcji. Mistrzowi nie podobały się żółte mimozy w ręku Małgorzaty. Powiedział, że woli róże. Dla masonów kwiaty te były oznaką jednego z trzech filarów życia – piękna, obok pozostałych dwóch: siły i mądrości. Księżyc często świeci nad głowami bohaterów. Zgodnie z tradycją kabalistyczną księżyc to symbol ukrytego światła, które każdy ma w sobie i musi je odkryć. Oznacza także wejście do sfery duchowej. Zestawiony ze słońcem przywodzi na myśl gnostyczny dualizm. Bal w ceremoniale wolnomularskim jest elementem inicjacji, schody oznaczają podążanie za wiedzą. Rycerz, w którego powoli zamienia się Asasello, ale i mistrz podczas ostatniej ich wspólnej podróży , oznaczał dla masonów wyprawę po zaginioną wiedzę. Złoto, choćby to, z którego zrobiona była podkowa, to symbol perfekcji, siły, odrodzenia. Eklektyczny jest mistycyzm powieści Bułhakowa. Nie wiadomo tylko, czy zdradza to jego poczucie niepewności, jakie lekarstwo na zło można by znów zaaplikować ludzkości, czy wskazuje na próbę ucieczki przez spodziewanymi atakami władz i strażników czystości komunistycznej doktryny. Bułhakow miałby szansę wybronić się przynajmniej przed oskarżeniami o propagowanie chrześcijaństwa. Tak czy inaczej karkołomny był pomysł napisania powieści tak otwarcie krytykującej nieznośną rzeczywistość Związku Radzieckiego, w którym przecież, zgodnie z oficjalną propagandą, przywódcy prowadzili ludzkość ku krainie szczęścia. Bułhakow nie odważył się podjąć próby publikacji. Autor pozostawił nam jednak dzieło niezwykłe, pełne zagadek, dające czytelnikowi wiele przyjemności z lektury. Korzystałem z tłumaczenia Państwa Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego. Poemat Błoka w tłumaczeniu Seweryna Pollaka Drodzy Goście, których zainteresowała literatura rosyjska i historia Rosji, zajrzyjcie jeszcze do omówień innych powieści współczesnych pisarzy. Poniżej wklejam linki: Anatolij Rybakow: Dzieci Arbatu Borys Pasternak: Doktor Żywago Wieniedikt Jerofiejew: Moskwa – Pietuszki Wiktor Suworow: Kontrola Na stronie licealiści przygotowujący się do matury międzynarodowej IB znajdą analizy fragmentów prozy w omówieniach między innymi: “Rzeźni numer pięć” Kurta Vonneguta czy “Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa Jeśli wpiszecie w okno wyszukiwarki (lupka) hasło: Zbrodnia i kara, znajdziecie kilka artykułów poświęconych tej powieści. Zachęcam także do skorzystania z opracowań, opisów, omówień i analiz “Lalki”, “Pana Tadeusza”, “Wesela”, “Antygony” i wielu, wielu innych. Drodzy Czytelnicy, jeśli chcecie podziękować autorowi za jego pracę, to macie kilka możliwości do wyboru: odwiedzajcie stronę, wracajcie tu jak najczęściej zainteresujcie znajomych ofertą Sztuki Słowa – polećcie mnie jako polonistę przygotowującego solidnie do matury z języka polskiego na poziomie podstawowym, rozszerzonym, do matury międzynarodowej, do egzaminu ósmoklasisty polubcie na Facebooku fanpejdż strony: Klasyka Literatury i Filmu wpłaćcie symboliczną kwotę na konto firmowe z adnotacją w tytule: SERWIS EDUKACYJNY Jeśli masz ochotę wesprzeć finansowo działanie tego serwisu, przyczynić się do jego rozwoju, możesz dokonać wpłaty/przelewu na konto firmy: Sztuka Słowa PL, Tomasz Filipowicz. Nr: 15 2490 0005 0000 4500 8617 6460 Tytułem: SERWIS EDUKACYJNY Wyświetlenia: 31 991 Kategoria: Uncategorized
nowe tłumaczenie mistrza i małgorzaty